Jako że moja kolekcja książek dość poważnie się rozrosła w ostatnim czasie, koniecznością okazało się kupno nowej półki. Wypatrzyliśmy ją już kilka dni temu w biedronkowej ulotce, a dzisiaj Mąż przydźwigał ze sklepu do przystanku autobusowego, a potem do domu pakunek ważący prawie trzydzieści kilogramów.
Godzinę piętnaście - tyle czasu potrzebowałam, by powbijać gwoździe i drewniane kołki (niektóre dodatkowo z klejeniem) oraz przykręcić wkręty. Miałam radochę i wreszcie wykorzystałam w pełni potencjał mojego urodzinowego młotka. Dyrektor Wykonawczy siedział na sofie i patrzył. W pewnym momencie stwierdził: "jak to dobrze, że mam żonę ze skłonnościami do majsterkowania, bo sam nie muszę nic robić".
Co fakt to fakt - może i gospodyni domowa ze mnie kiepska, może nie mam ambicji, by zostać perfekcyjną panią domu, może przypalam garnki oraz patelnie, może nie pałam chęcią do gotowania. Ale co jak co - półkę umiem złożyć.