Kto by pomyślał, że o siódmej rano będę gotować zupę, a półtorej godziny później będzie ona już na talerzu. Tak właśnie było wczoraj. Tym razem zamiast ziemniaków pełnoziarnisty makaron. Mąż podsumował ją jednym słowem: "pyszna!", a potem dodał jeszcze, że nigdy w całym swoim życiu nie jadł tak dobrej pieczarkowej.
Dyrektor Wykonawczy chyba mi pozazdrościł, bo sam rankiem wybrał się na pobliski bazarek po płaty śledziowe, które obecnie "przegryzają się" w trzech słoikach w lodówce. Jeden z nich trafi jutro w ręce mamy - podobnie jak pojemnik z zupą ogórkową, którą mam zamiar ugotować na środę i czwartek.
Kto by pomyślał, że po dziesięciu latach znajomości z Głosem Rozsądku, ni stąd ni zowąd, sama z siebie, zacznę pitrasić ponoć bardzo dobre zupy. Aż się boję co może dziać się dalej...