"Pasmo niekończących się sukcesów" - że tak sobie zapożyczę słowa Czarodzieja, które idealnie pasują w odniesieniu do moich zup. Bo dzisiaj na obiad mieliśmy rosół. Taki prawdziwy i mieszany - na antrykocie, porcji rosołowej oraz podudziu z kurczaka bez kości. Z całymi warzywami, z dodatkiem świeżego lubczyku i z cienkim makaronem.
Żeby nie było że chwalę się tylko tym, co ja gotuję - oto dowody na to jak zdolny jest Mąż - wczorajsze penne z suszonymi pomidorami i żółtym serem oraz własnoręcznie i od podstaw robione domowe śledzie z cebulką i kolorowym pieprzem. Pycha!
A na deser poszliśmy na łatwiznę, czyli zakupiliśmy tiramisu z malinami oraz ciastko pomarańczowe. Plus czekolada jogurtowo-truskawkowa.