Nawet jak ktoś na nią nie czekał, to i tak przyszła.
Jesień.
Przywitała mnie słońcem, ciepłem, delikatnym muśnięciem wiatru. Pozwoliła szybko wyschnąć praniu rozwieszonemu na balkonie.
Dzięki niej mogłam wybrać ze skrzynek w pobliskim warzywniaku żółte gruszki klapsy i moje ulubione jabłka - rubiny.
Na jej cześć jeszcze przed ósmą rano gotowałam zupę. Tym razem kalafiorową. Mama znowu załapała się na dwie porcje na wynos.
Potem usiadłam na stołku i w promieniach słońca przygrzewającego zza szyby wyciągnęłam kredki i zaczęłam kolorować kwiaty, pamiętając o zdjęciu przed i po.