Czuję się mocno zmęczona i wypompowana całym tygodniem. Bo niby nic, a jednak dużo się dzieje. I na ten moment brak stałej pracy jest prawdziwym błogosławieństwem, gdyż mam czas by wszystko ogarnąć.
Cotygodniowy wolontariat w hospicjum, gdzie od mojej poprzedniej tam bytności zmarło trzech pacjentów. Warsztaty pisania ikon, podczas których oprócz nauki szkicowania dłoni, oczu, nosa i ust rozpoczęłam przygotowanie deski (z kowczegiem i szpongami) z drewna lipowego - okazuje się, że stare płócienne prześcieradła namoczone w żelatynie są idealnym materiałem do przyklejania na deskę. Lekcja angielskiego z Czarnulą. Kolejne godziny spędzone na kursie PJM oraz dodatkowe spotkanie z poznaną podczas zajęć koleżanką na wspólne ćwiczenie migania przed czekającym nas egzaminem.
A pomiędzy tym, co powyżej zdążyłam ugotować cały wielki gar grochówki w jeszcze lepszej wersji (ze schabem bez kości dodanym do podsmażonego boczku i kiełbasy) oraz kalafiorowej. Resztę czasu spędziłam w drodze do i z powrotem oraz już w samych aptekach, laboratoriach, przychodniach, poradniach i szpitalu - najpierw badanie kału pod kątem krwi utajonej (na szczęście wyszło ujemnie), wizyta u lekarza rodzinnego - wyszłam ze skierowaniem na gastroskopię (nie wiem po co) i drugim do neurologa (wreszcie postanowiłam wziąć się za bary z nękającymi mnie migrenami), rejestracja do ww. specjalisty - termin dopiero za dwa miesiące. Żeby mi się nie nudziło, poszłam jeszcze na coroczne badanie cytologiczne (wynik za trzy tygodnie) oraz umówiłam się na przyszły tydzień do onkologa, który rok temu zalecił mi pokazać się w gabinecie po skierowanie na mammografię.
Jak na jeden tydzień mam wrażeń po dziurki w nosie. Powietrze uszło ze mnie jak z przekłutego balonika. Cieszy mnie perspektywa piątkowego popołudnia spędzonego z towarzystwie bliskiej koleżanki, która za kilka godzin mnie odwiedzi. Wypijemy kawę lub herbatę przy blasku świec o zapachu śliwek.
Dzisiaj dwie pary kolczyków podarowane mi przez wtedy jeszcze nie Męża. Motylki dostałam w komplecie z identyczną zawieszką i łańcuszkiem na nasze pierwsze wspólne Walentynki 2006, a indyjskie w pojedynkę - tylko okazji nie pamiętam...