Od Autorki

Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję źródło), stanowią więc moją własność.
Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez mojej wiedzy oraz bez podania adresu tego blogu.
(Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

sobota, 28 listopada 2015

2130. Z innej beczki

Liczy się tylko papier. Ten obowiązkowy zatwierdzony przez konkretne ministerstwo w rozporządzeniu. O czym mowa? Już wyjaśniam. Okazało się bowiem, że mogłabym zamienić bycie wolontariuszem w hospicjum na stałe zatrudnienie w oparciu o umowę o pracę, lecz kłodą rzuconą pod nogi jest ów papier, którego nie posiadam - ukończone studia licencjackie lub szkoła policealna na konkretnym kierunku. Największym paradoksem jest fakt, iż to, co robiłabym jako pracownik (z papierem i za pieniądze) wykonuję obecnie jako wolontariusz (bez papieru i za darmo). Drugim paradoksem jest to, iż przez ostatnie pół roku byłam zatrudniona (co prawda w innym miejscu), ale dokładnie na tym samym stanowisku, na którym nie mogę pracować w hospicjum. Trzecim paradoksem jest to, że rozporządzenie rozporządzeniem, dyplom dyplomem, a życie życiem. Bo akurat w tym konkretnym przypadku najbardziej liczą się kompetencje emocjonalne, a tych nie uczy żadna uczelnia, nie potwierdza żaden dyplom, ani nie gwarantuje żadna ustawa.

Podpisana przeze mnie na odwrocie deska czekała na ostatnich zajęciach. Najpierw dokładne odcinanie płótna na brzegach, następnie kilka nacięć w miejscach, gdzie dostało się powietrze, a potem pozbycie się ich za pomocą paru kropli gorącej wody. Kolejnym etapem było gruntowanie deski - znowu w ruch poszła mikstura złożona z wody, żelatyny oraz kredy szampańskiej. Na razie nałożyłam pędzlem sześć warstw, bo trzeba czekać aż każda z nich porządnie wyschnie. Pozostałe sześć położę dopiero w przyszłym tygodniu.





Wizyta u chirurga onkologa zaliczona. Skierowanie na mammografię otrzymałam. Termin w połowie grudnia, więc bardzo szybko. A w Sylwestra przed południem ponownie spotkam się z panem doktorem - tym razem bogatsza o wynik i wiedzę, bo póki co naczytałam się u wujka Google o tym, co się kryje pod tym magicznym kryptonimem D48.6 - Sutek, a potem podrążyłam temat owego torbielaka, czyli guza liściastego  i dołożyłam sobie do pieca niepotrzebnego paliwa, ale że dzięki naukom Czarodzieja potrafię wrócić na bezpieczne dla mnie tory, więc zajęłam się tym, co sprawia mi radość i z moją głową jest już dobrze.


.

Praktycznie cały skrypt z pierwszego stopnia PJM został przerobiony na kursie. Prawie 400 słówek i alfabet (żeby się czymś zająć migałam go sobie w poczekalni u onkologa) już poznałam - zostały jeszcze tylko liczebniki. Bardzo fajnym pomysłem organizatorów było wyjście naszej grupy na przedstawienie teatru, którego aktorami są głusi, a potem zakończenie wieczoru w knajpce, w której u głuchego kelnera składaliśmy zamówienia właśnie w PJM. Kiedy przyszedł po mnie Mąż i on dał się namówić na miganie. Najpierw zjadł przeliterowany przeze mnie sernik, a potem sam poszedł zapłacić rachunek - dopytał jedynie jak ma to pokazać.

W temacie Dyrektora Wykonawczego pozostając - kiedyś rzuciłam hasło, że może swoją informatyczną pasją mógłby kogoś jeszcze zarazić, a przy okazji wyjść po pracy do ludzi. I tak z jednej mojej myśli narodził się w głowie Głosu Rozsądku pewien pomysł, który od kilku tygodni z powodzeniem wciela w życie, prowadząc wolontaryjnie i za darmo zajęcia komputerowe dla dzieciaków w pewnej świetlicy środowiskowej.