Tydzień za tygodniem mija nieubłaganie nawet nie wiem kiedy. Trochę zmęczona jestem tempem, jakie sama sobie narzuciłam, bo często odczuwam jego niekoniecznie dobre skutki.
Lubię piątki, aczkolwiek przez ostatnie tygodnie nie do końca weekendy były takie, jakie bym chciała - Mąż aż trzy sobotnie popołudnia pod rząd spędził w pracy nad pilnym projektem.
Jutro już będzie inaczej. Jedziemy do rodziców z siatką pełną zakupów spożywczych i upominków mikołajkowych. A potem czeka nas to, czego najbardziej nie znoszę - wizyta w galerii handlowej.
Sezon na "nie rusz, to na święta" rozpoczęłam jeszcze w listopadzie butelką różowej półsłodkiej Kadarki, która tak bardzo posmakowała Dyrektorowi Wykonawczemu.
Kiedy na jednych z zajęć PJM koleżanka poczęstowała mnie pudrowymi pastylkami, nie mogłam ukryć swojego zdumienia, że jeszcze można gdzieś dostać jeden ze smaków mojego dzieciństwa...
Tylko ja tak naprawdę wiem ile wysiłku i samozaparcia kosztuje mnie praca nad moją pierwszą w życiu ikoną. To, co dla innych jest bułką z masłem, mnie pochłania mnóstwo czasu. Cóż poradzić - jak się nie ma talentu plastycznego, pozostają jedynie chęci...
Chrystus Pantokrator został już przeze mnie pokratkowany, a teraz pozostało mi "tylko" odwzorowanie rysunku na swojej własnoręcznie zrobionej siatce w liczbie pięciu sztuk - spośród nich wybrany zostanie jeden, który przeniosę na płótno deski.