Od Autorki

Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję źródło), stanowią więc moją własność.
Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez mojej wiedzy oraz bez podania adresu tego blogu.
(Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

niedziela, 6 grudnia 2015

2132. Mikołaj

Wczorajszy dzień był długi i momentami dość męczący, ale w ostatecznym rozrachunku bardzo udany pod każdym względem, choć i mnie i Męża kosztował on sporo wysiłku oraz cierpliwości.

Jak w każdą sobotę punktualnie o dziesiątej przekroczyliśmy progi ciucholandu. Celem była zimowa kurtka i/lub płaszcz dla mnie. Szukaliśmy ich bezskutecznie od kilkunastu tygodni, bo jak rozmiar dobry, to kolor nie ten albo odwrotnie. Tym razem szczęście nam dopisało - długi czerwony pikowany płaszcz z kapturem i jasnozielona bardzo gruba pikowana kurtka Fila z ocieplanym kapturem - to moje zdobycze. Nówki sztuki, z metkami - za obie rzeczy zapłaciłam 112 złotych.

Zakupy odzieżowe zostawiliśmy w domu, wzięliśmy dwie siatki pełne prezentów oraz innych wiktuałów i pojechaliśmy do rodziców. Tam nastąpiła "wymiana towarowa". My im, oni nam. Przy okazji (bo to pora obiadowa była) zjedliśmy usmażone przez mamę placki ziemniaczane, a potem siatki w dłoń i z powrotem do domu.

Rodzicielka w myśl zasady "jak szaleć, to szaleć" nie żałowała nam słodkości - dla każdego coś innego, coś dobrego, coś smacznego.




Dostaliśmy również po banknocie emitowanym przez NBP. Za swój zamówiłam sobie książki, które powinnam odebrać po niedzieli, a Dyrektor Wykonawczy spożytkował swoje pieniądze na nową strzyżarkę. Ponadto, z racji nadzwyczajnych zdolności w przypalaniu garnków, w ramach rekompensaty za kolejną moją ofiarę, obdarowana zostałam nowym egzemplarzem.



Późne popołudnie i wczesny wieczór spędziliśmy w miejscu, którego szczerze nie cierpię, czyli w galerii handlowej, a nawet w dwóch. Czasem tak jest, że tylko tam można dostać ulubione przez nas oraz mamę i ojca grzybki marynowane albo inne produkty z gatunku "nie rusz, to na święta"

Dzięki poświęceniu i cierpliwości Głos Rozsądku wybrał sobie najbardziej pasującą strzyżarkę, a ja częściowo wyszukałam i zakupiłam prezenty pod choinkę dla rodziców, żeby w tym roku nie być już zmuszoną do uczestnictwa w nalocie dzikich tłumów na tamte przybytki wątpliwej rozkoszy.

Wieczorem zostałam poproszona przez Męża o zamknięcie się w łazience (jedyne miejsce w naszej kawalerce, które posiada drzwi - rzecz jasna oprócz tych wejściowych do mieszkania). On w tym czasie pakował prezent dla mnie. Ten dla niego był przygotowany przeze mnie już wcześniej.

Po dniu pełnym wyczerpujących emocjonalnie zakupowych wrażeń (oboje tego nie znosimy, ale nic nam samo do domu nie przyjdzie), padliśmy jak muchy, by z braku powietrza obudzić się o trzeciej w nocy, otwierać okno i pić świeżo zaparzoną zieloną herbatę.

Rano rozpakowaliśmy prezenty od Mikołaja, choć niektóre (kolejne pary moich nowych kolczyków) są wciąż w drodze. Najbardziej zaskoczyło mnie własnoręcznie przez Głos Rozsądku wykonane pracochłonne i niezwykle pomysłowe opakowanie (zamykane na strugane drewniane kołeczki), bo zawartość była dość przewidywalna - szczególnie po tym jak od kilku tygodni słyszałam, że mam wreszcie zgrać swoje dane z dysku, gdyż zajmują za dużo miejsca.



A jako że czekolad mamy wciąż zbyt mało, więc Dyrektorowi Wykonawczemu na pewno przydadzą się te nowe smaki sprezentowane przeze mnie.