Od Autorki

Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję źródło), stanowią więc moją własność.
Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez mojej wiedzy oraz bez podania adresu tego blogu.
(Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

środa, 23 grudnia 2015

2138. W pół drogi

Dość długo zbierałam się do napisania tej notki, choć od jakiegoś już czasu jej temat chodził mi po głowie.


Bardzo rzadko dzielę się z Wami swoimi przemyśleniami, emocjami i doświadczeniami, jakie są moim udziałem w hospicjum. Tym razem postanowiłam zrobić wyjątek, bo jutro Wigilia Bożego Narodzenia, a więc czas szczególny, wyjątkowy i jedyny w swoim rodzaju. 

Rodzinny, pełen miłości i prezentów.

Nie dla wszystkich.

Nie mnie oceniać dlaczego na oddziale znajdują się osoby, które śmiało mogłyby przebywać w swoich domach - pacjenci chodzący, potrafiący samodzielnie jeść, umyć się i skorzystać z toalety. No może czasami z niewielką pomocą najbliższych.

Chorzy mają rodziny - i te bardzo bliskie i te dalsze. Nie ma tam ludzi bezdomnych - każdy z nich gdzieś mieszkał zanim został przywieziony właśnie do hospicjum. Nie wnikam w relacje międzyludzkie, bo sama wiem jak potrafią być one zagmatwane i skomplikowane.

Wiem jedno i jednego jestem pewna - nikt, absolutnie nikt nie zasłużył na to, by ostatnie chwile swojego życia przeżywać w takim osamotnieniu, braku bliskości i miłości jakiego bardzo często jestem obserwatorem i świadkiem.

Potrzeba dotyku, zainteresowania, spojrzenia, uśmiechu, czy rozmowy - z tego, co widzę to są najlepsze prezenty dla chorych. Spacer po korytarzu, nakarmienie zupą, podanie kubka z kompotem, potrzymanie za rękę, a nawet milcząca obecność na stołku przy łóżku - są absolutnie za darmo, nic nie kosztują i nie wymagają żadnego wysiłku, czy specjalnych umiejętności.

Ogromna lekcja pokory - za każdym razem staram się być pilnym i uważnym uczniem w hospicyjnej szkole życia.

Nie wiem jak potoczą się moje losy, czy losy moich najbliższych, ale patrząc na jakże smutną rzeczywistość, nie chciałabym być zmuszoną powierzyć kogokolwiek ze swojej rodziny opiece hospicjum, ani sama nie chciałabym tam umierać.

Dom, dom i jeszcze raz dom - to jedyne miejsce, gdzie każdy powinien spędzić ostatnie chwile swojego życia. W otoczeniu, które zna. Z ludźmi, których kocha i którzy jego kochają. Towarzyszyć komuś, kto umiera to chyba najpiękniejszy prezent, jaki można podarować najbliższej osobie.

Moim marzeniem jest właśnie taka śmierć. Dlatego najlepiej jak potrafię żyję teraz tak, jak chciałabym kiedyś umrzeć.





Dziwnym zbiegiem okoliczności (choć dla mnie raczej prawidłowością) jest przedświąteczny wzmożony ruch na salach. W zastraszającym tempie nie ubywa, lecz właśnie przybywa pacjentów. No cóż - chory, wychudzony i cierpiący stary człowiek nijak nie pasuje do obrazka pięknej i szczęśliwej rodziny zasiadającej do wigilijnego stołu, jaki możemy zobaczyć w reklamie.

Zdaję sobie sprawę z tego, że w tym jakże radosnym oczekiwaniu na Boże Narodzenie, być może ten post nie wpisze się idealnie (albo wcale) w klimat tych świąt. Choć ja uważam, że jest on jak najbardziej adekwatny do czasu i miejsca.

Pozwólcie, że za życzenia dla Was posłużą mi słowa księdza Jana Kaczkowskiego, pod którymi z całego serca się podpisuję.