Od Autorki

Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję źródło), stanowią więc moją własność.
Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez mojej wiedzy oraz bez podania adresu tego blogu.
(Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

niedziela, 27 grudnia 2015

2141. Modlitwa

Wigilia była dniem niezwykłym, choć zwyczajnym; słonecznym i gorącym, choć mglistym i wietrznym. Pełnym prezentów przyziemnych i namacalnych, ale również (i przede wszystkim) podarunków najpiękniejszych i niespodziewanych, bo płynących prosto z serca.

"Takiego śledzia to bym zjadła..." - usłyszałam od pani Z. po tym jak podzieliłam się z nią i jej koleżanką z sali opowieścią o sobotniej działalności rybnej Męża. Tamte słowa zapadły mi w pamięć na tyle głęboko, że w przeddzień Wigilii podzieliłam się z Dyrektorem Wykonawczym swoim spontanicznym pomysłem, który kilkanaście godzin później wcieliłam w życie.

Wyszliśmy z domu i dosłownie tuż przed wejściem do hospicjum zadzwonił mój telefon. Sąsiadka z klatki schodowej - ta, której pomagaliśmy kilkanaście miesięcy temu, odezwała się do nas, chcąc złożyć nam świąteczne życzenia. Bardzo miły gest z jej strony, który doceniam.

Głos Rozsądku czekał na mnie w holu na kanapie, a ja tym razem bez żółtej koszulki wolontariusza, bo przecież całkiem prywatnie, poszłam w odwiedziny. Słoik śledzi, drugi z sałatką, dwie torebki prezentowe wypełnione łakociami, kilka gałązek jemioły, opłatek i kupione po drodze bułki dla jednej oraz chleb razowy dla drugiej - z tym wszystkim w dłoni stanęłam w drzwiach, widząc radosne zaskoczenie malujące się na twarzach obu pań.

Jemioła zawisła nad łóżkiem, śledzie i sałatka wylądowały na talerzykach (by po chwili zostać skonsumowane), a słodkości na szafkach. Przełamałyśmy się opłatkiem, złożyłyśmy sobie świąteczne życzenia, przytulając się i całując po wielokroć.

"Ale nam zrobiłaś święta..."

Zrobiłam tylko to, co mogłam, a nie to, co bym chciała zrobić gdybym mogła...

Wychodząc z budynku, spojrzałam na kontuar recepcji, z którego nawet się nie zastanawiając, wzięłam obrazek z wizerunkiem św. Franciszka. Schowałam go do siatki, bo i tak bez okularów nie byłam w stanie przeczytać tekstu modlitwy na odwrocie.

Wróciliśmy do kawalerki tylko na chwilę, by wziąć siatki z prezentami dla rodziców oraz śledziami i sałatką. Autobusy jeździły według niedzielnych rozkładów, więc musieliśmy się spieszyć. W domu rodzinnym dokonaliśmy "wymiany towarowej", zabierając bigos oraz schab własnoręcznej roboty mamy, a zostawiając wspomniane wyżej śledzie i sałatkę.

Złożyłam życzenia ojcu, którego jakoś tak naturalnie przytuliłam. Nie uciekł, odwzajemnił mój uścisk. A potem rozpakowywał prezenty i kładł w widocznym miejscu. Znam go dobrze i mogę się tylko domyślać, że tamten gest wiele go kosztował, bo nie jest to człowiek łatwo okazujący uczucia.

Mama przełamała się z nami opłatkiem, złożyła życzenia. Ciekawe, że wcale nie wiedząc o mojej wigilijnej wizycie w hospicjum, w pierwszym zdaniu życzyła mi dużo siły do pracy w tamtym miejscu...

Zaprosiłam rodziców do nas na święta, ale ojciec odmówił tłumacząc się złym samopoczuciem i brakiem sił (co jest niestety prawdą). Za to mama wyraziła chęć odwiedzenia nas i przyjechała następnego dnia.

"Jesteś cudowną żoną" - powiedział mi Mąż podczas składania życzeń.

Wieczorem przypomniałam sobie o obrazku z wizerunkiem św. Franciszka. Założyłam okulary i przeczytałam tekst modlitwy znajdującej się na odwrocie.


Uśmiechnęłam się tylko do siebie, bo właśnie znalazłam wyjaśnienie i odpowiedź...

W wysłanych SMS-ach w pierwszy dzień Świąt Bożego Narodzenia życzyłam adresatom niezachwianej wiary w drugiego człowieka, niegasnącej nadziei w jego dobro oraz bezmiaru miłości do niego. 

Dobrze wiedziałam o czym piszę. Mocy i prawdy swoich własnych słów doświadczyłam przecież w Wigilię.