Sylwestrowy poranek i przedpołudnie spędziłam z Mężem w poczekalni u onkologa, a potem w jego gabinecie. Wyszłam ze skierowaniem na kolejną profilaktyczną coroczną mammografię, na którą już się umówiłam (początek listopada 2016).
W moim przypadku bowiem comiesięczne badanie piersi jest bezsensowne, gdyż jak rzekł lekarz musiałabym mieć USG w palcach, by samodzielnie odróżnić torbiel od guza.
Korzystając z okazji, odwiedziliśmy Czarodzieja, z którym wyściskaliśmy się na "dzień dobry" i na "do widzenia". Jeszcze do teraz czuję na sobie zapach jego wody...
Nie wiem jak Wy, ale my jesteśmy już po sylwestrowej konsumpcji. Było dużo i było pysznie.
A skoro już o jedzeniu mowa, to zapomniałam napisać o meczu, na którym byliśmy z Mężem jakiś czas temu. Piłkarze grali poniżej wszelkiej krytyki, więc z naszego pierwszego wspólnego pobytu na tamtym wydarzeniu najbardziej i najlepiej zapamiętaliśmy to, co w loży dla VIP-ów dane nam było smakować.
Mam jeszcze ambitny plan, by przed północą napisać (i opublikować) tu post podsumowujący mijający rok.