Czekanie na przyjście Nowego Roku zmęczyło mnie tak bardzo (a tak naprawdę wykończyła mnie trwająca od rana migrena), że o godzinie 21 zaproponowałam Mężowi pójście spać. I wszystko byłoby pięknie, gdyby nie obudziły nas fajerwerki tuż przed północą. Wyrwani ze snu podnieśliśmy głowy, zorientowaliśmy się o co chodzi, by ponownie udać się w objęcia Morfeusza.
Miniaturowego szampana wypiliśmy do porannej noworocznej kawy i tym samym uczciliśmy nadejście roku 2016. Pierwszy dzień stycznia powitał nas mrozem, który nie powstrzymał nas jednak od wyjścia na godzinny spacer. A tam staw po części skuty lodem.
Dziś założyłam po raz pierwszy swoje czerwone ocieplane glany, bo z mroźnym wiatrem lepiej nie zadzierać. Pojechaliśmy z Dyrektorem Wykonawczym do rodziców, zaproszeni przez mamę na obiad - nasze ulubione kotlety mielone z ziemniakami i buraczkami.
Miłością i cierpliwością można naprawdę wiele zdziałać. Przekonałam się o tym na własnej skórze. Dostałam od ojca prezent urodzinowy, a może również (awansem) imieninowy, ale nie o sam podarunek chodzi, lecz o sposób, w jaki został mi ofiarowany i jakie słowa przy tym padły.
Widzę i czuję ogromną zmianę w zachowaniu ojca - jakby coś przemyślał, zrozumiał, przełamał się i otworzył swoje serce. I to właśnie jest dla mnie najpiękniejszy, bo bezcenny, prezent.