Od Autorki

Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję źródło), stanowią więc moją własność.
Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez mojej wiedzy oraz bez podania adresu tego blogu.
(Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

niedziela, 10 stycznia 2016

2148. Pełnia wrażeń

Dużo dobrego dzieje się we mnie i dookoła mnie. Mam wrażenie jakbym przyciągała dobre pomysły, dobrych ludzi i dobre zdarzenia... Myślę o jednym i planuję jedno, a wychodzi coś zupełnie innego i okazuje się, że to, co wyszło jest dla mnie o wiele lepsze niż to, o czym myślałam i co chciałam na początku. Począwszy od rzeczy błahych aż do tych poważniejszych.

Na przykład takie małe radio, na które natrafiłam szukając (w ramach pieniędzy otrzymanych od ojca) jakiegoś boomboxa, który chciałam kupić w miejsce starego i charczącego już radioodtwarzacza z CD przywiezionego jeszcze z Anglii (na zdjęciu to srebrne stojące za nowym nabytkiem). 

Szybka decyzja, błyskawiczne zamówienie przez Internet, mail o możliwości odbioru w sklepie, ochocze wyjście Męża do salonu i w ciągu dosłownie godziny od kliknięcia sprzęcik był w domu. Jak na takie malusieńkie głośniki odbiera bardzo dobrze. Nie ma co prawda odtwarzacza CD, ale można do niego podłączyć pendrive z własną muzyką oraz kartę SD o pojemności 32 GB. A mikroskopijny srebrny pilocik jest po prostu uroczy.


Wszystko działo się w piątek rano, a po południu tego samego dnia zobaczyłam coś, o czym napiszę dopiero jak (i o ile) będzie już na miejscu. Jeśli się uda, ma szansę zostać najpiękniejszym i najbardziej nieoczekiwanym prezentem urodzinowym w całym moim dotychczasowym życiu...

W sobotę pojechaliśmy do galerii po odbiór zasilacza do laptopa (stary nam się popsuł w okolicach świąt i działał według swojego widzimisię) i obejrzeć jeszcze jeden prezent z puli pieniędzy od ojca, nad którym się poważnie zastanawiam. 

Potem Dyrektor Wykonawczy zaprosił mnie na konsumpcję pysznej kaczki z warzywami, a ja jego na kawę i lody - wiem, wiem - mniej zdrowe, ale za to jakie smaczne...


Radio działa, zasilacz też sprawuje się jak należy.

Jeden telefon Głosu Rozsądku do pewnej pani, małżeńska narada, drugi telefon i umówione na niedzielny poranek odwiedziny na wsi daleko za miastem.

Później mój telefon do koleżanki, przypadkowe spotkanie z nią (za niecałe pół godziny) w supermarkecie, potem jej telefon do mnie w trakcie mojej z Mężem rewizyty u jego (i mojej już też) znajomej, która ma kota, a raczej kotkę.

Tam to się dopiero działo. Aż notowałam na bieżąco - nie dość, że pyszne jedzenie, to jeszcze darmowa degustacja (po kropelce - żeby nie było) czternastu alkoholi, a mianowicie: kokosowy pocałunek, nalewka z pigwy, likier kawowo-mleczny, wiśniówka, wódka śliwkowa, amaretto, likier jajeczny, kubański likier bananowy, nalewka czyjegoś dziadka z czerwonych owoców, miód pitny trójniak, likier chorwacki, likier kokosowy, adwokat i martini.

Kotka oczywiście upodobała sobie nie kogo innego jak Dyrektora Wykonawczego, a mnie pozostało jedynie dokumentowanie ich obopólnej początkowo ostrożnej, a potem już pełnej afektu relacji...










Wygłaskana, wymiziana, wyspana i szczęśliwa poodsuwała szuflady i zaczęła robić w nich porządek, po czym ukryła się w jednej, a następnie w drugiej...


Niedziela była pełna wrażeń wszelakich. Przemarzliśmy oboje z Mężem okrutnie, ale (mam nadzieję) było warto...