Nazbierało mi się trochę zaległości, ale co sobie każdego mijającego dnia obiecam, że już dziś na pewno napiszę, to oczywiście (jak widać) nic z tego nie wychodzi.
Im jestem starsza, tym bardziej doceniam ciszę i spokój we mnie i w ludziach, z którymi chcę mieć do czynienia. Unikam jak mogę osobników niezrównoważonych, nieobliczalnych, gwałtownych i hałaśliwych - czyli takich, którzy robią wokół siebie mnóstwo zamieszania.
Mąż zakończył dziesięciodniową serię zabiegów na kręgosłup. Za to ja czekam na wyznaczenie terminu swoich - istnieje realna szansa na kwiecień lub maj, co mi odpowiada ze względu na mniejszą (mam nadzieję) ilość odzienia wierzchniego, z którego trzeba się będzie rozbierać.
Czarnula regularnie przychodzi do mnie na lekcje angielskiego, a że (póki co) nie odbieram od niej "zapłaty" w formie masażu, przeważnie zawsze mi coś przynosi w naturze - ostatnio były to własnoręcznie przez nią zrobione pierogi z grzybami i kapustą.
Za niecały miesiąc będę znowu uczyć się migać - tym razem w grupie dla średniozaawansowanych. W tym tygodniu podpisałam już stosowną umowę, dostałam 90 % dofinansowania (podobnie jak wcześniej), więc teraz pozostaje mi jedynie wpłacić 10 % na konto organizatora i czekać na mail z informacją o dokładnej dacie, godzinie i miejscu kursu.
Wolontariat w hospicjum, warsztaty pisania ikon, odwiedziny mamy w kawalerce albo nasza wizyta u rodziców z okazji urodzin ojca, dla którego zamówiliśmy tort, jeszcze wcześniej Walentynki - czyli zwykłe życie toczy się swoim zwyczajnych rytmem.
Pantokrator nabiera kolorów - od tych najciemniejszych do najjaśniejszych. Dokumentuję swoje postępy w miarę na bieżąco. Nieustająco jestem z siebie dumna, bo uważam, że jak na osobę bez jakiegokolwiek talentu plastycznego, całkiem nieźle sobie radzę.
W międzyczasie układam puzzle, ale o tym napiszę oddzielnie, bo to dłuższa i bardziej złożona historia.