Od Autorki

Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję źródło), stanowią więc moją własność.
Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez mojej wiedzy oraz bez podania adresu tego blogu.
(Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

niedziela, 21 lutego 2016

2163. Jak ziarnko do ziarnka

Zanim w ogóle zdecydowałam się na zakup wymarzonych od dziesięciu lat puzzli skonsultowałam z Mężem miejsce ich układania oraz potrzebne do tego celu materiały. 

Dzięki nieocenionej pomocy szefa Dyrektora Wykonawczego na czas nieograniczony mam wypożyczone do domu cztery płyty kompozytowe (o wymiarach 105 cm x 80 cm). Są gładkie, błyszczące, sztywne, cięższe, nie odkształcają się w żaden sposób, więc mogę po nich chodzić, siadać na nich oraz opierać się o nie w razie potrzeby. Poza tym łatwo przetrzeć je z kurzu mokrą ścierką.

Oprócz powyższych dostałam na własność dwie płyty piankowe (o wymiarach 100 cm x 70 cm). Te są lekkie i bez problemu trzymam je na kolanach siedząc na sofie, co znacznie odciąża mój i tak obolały kręgosłup.

Kolega Głosu Rozsądku specjalnie dla mnie wykonał okrągłe dystanse z PCV, które służą do kładzenia płyt z ułożonymi już puzzlami jedna na drugiej - bez ryzyka przyklejenia się puzzli do płyty i zniszczenia mojej dotychczasowej pracy.

Śniadaniowe woreczki foliowe są genialnym i łatwo dostępnym segregatorem puzzli. Ich zawartość znam już prawie na pamięć - w końcu przegrzebuję je po kilka (a czasem nawet kilkanaście) razy dziennie w poszukiwaniu właściwych elementów (a wiele jest bardzo podobnych).

Największą niedogodnością i bolączką jest kwestia wspomnianego już kręgosłupa, ale w sumie mam trochę gimnastyki za darmo, a i perystaltyka jelit dodatkowo na tym zyskała. Poza tym jeszcze oświetlenie. Im widniej i pogodniej na dworze, tym lepiej. Sztuczne światło nie nadaje się do niczego - zniekształca kolory i powoduje odbicia, więc w ogóle z niego nie korzystam, bo szkoda mi oczu.

Mąż fantastycznie sprawdza się w roli doradcy (czyli perfekcyjnie dopasowuje problematyczne dla mnie puzzle do zawartości odpowiednich woreczków) oraz rewelacyjnie namierza brakujące pojedyncze elementy pośród wielu prawie identycznych w danej kategorii kolorystycznej.

Praktycznie cała "brudna" robota (czytaj: sama radość i przyjemność) spada na mnie, gdyż Dyrektorowi Wykonawczemu się po prostu nie chce samodzielnie układać i nie widzi niektórych rzeczy. Generalnie Głos Rozsądku świetnie dostrzega obrazy, ja zaś jestem specem od kształtów.

A teraz krok po kroku, czyli jak przez ostatnie trzynaście dni (łącznie z dzisiejszym) postępowały prace przy układaniu 4560 puzzli (czyli dopiero połowy oryginalnego obrazka). Wszystkie zdjęcia są oczywiście dziełem Męża, który na bieżąco rejestruje i dokumentuje moją działalność twórczą.