Od Autorki

Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję źródło), stanowią więc moją własność.
Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez mojej wiedzy oraz bez podania adresu tego blogu.
(Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

niedziela, 13 marca 2016

2168. Sprawozdanie

Jakbym wiedziała, że kilkutygodniowe oczekiwanie na sajgonki oraz kurczaka w cieście kokosowym zaowocuje siedzeniem w obskurnym i ogrzewanym starym piecykiem lokalu, wolałabym zostać w domu. Ale co przygoda, to przygoda. Wygląda na to, że razem z Mężem lubimy ekstremalne wyzwania.

Sajgonki nafaszerowane były marchewką i czymś, co wyglądało jak grzyb, a smakowało jak stare mięso mielone. Ryż był zimny, a surówka rąbana chyba siekierą. Kurczak w cieście kokosowym (smażony na starym oleju) przypominał mi smakiem coś pomiędzy oponkami a rybą. A kokosa ani śladu.

Kiedy po interwencji jednego z gości skośnooki właściciel wyniósł z zaplecza butlę gazową, z którą nie bardzo umiał sobie poradzić uznałam, że jak na jedno miejsce mam dość atrakcji i wolę nie ryzykować bycia wysadzoną w powietrze.

W różnych knajpkach zdarzało mi się być (a generalnie lubię proste dania w zwykłych jadłodajniach czy barach), ale po raz pierwszy miałam okazję (poza tym, co już opisałam) widzieć na ścianach porozwieszane zafoliowane kartki przyklejone taśmą klejącą z różnymi instrukcjami dla klientów. Nie dość, że nie dostaliśmy żadnego rachunku, czy paragonu, to jeszcze kelnerka po zamówieniu "wybornych" dań podeszła do stolika i poprosiła nas o dodatkową złotówkę, której rzekomo omyłkowo zapomniała policzyć.

Ledwo doszłam do domu, bo mój układ pokarmowy zastrajkował. Jakie to szczęście, że żołądek wiedział co robić i jak się pozbyć trucizny.

A skoro jestem już w temacie kulinarnym - Czarnula znowu przyszła do mnie na angielski z wałówką - tym razem pierogi z serem (specjalnie dla Dyrektora Wykonawczego) oraz ciasto z połówkami jabłek, które prawie pochłonęłam - ja, która ani za szarlotką, ani przetworzonymi jabłkami nie przepadam...

Jako że niedziela, więc czas na cotygodniowe sprawozdanie z postępów. Idzie naprawdę wolno, w tempie żółwim lub ślimaczym (do wyboru) - w porównaniu do moich wcześniejszych dokonań. Przeszłam burzliwy kryzys niemocy twórczej, ale resztkami zdrowego rozsądku powstrzymałam się przed wyrzuceniem układanki przez okno. 398 puzzli wciąż czeka na swoją kolej i właściwe miejsce.

Na czas testowania nowej strzyżarki Głosu Rozsądku (genialnie tnie i się nie zapycha jak jej reklamowana i zwrócona do sklepu poprzedniczka), czy odkurzania kawalerki, płyty leżakują na stole rozdzielone dystansami.