Maj i wrzesień (albo październik - nie mogę się bowiem zdecydować) są moimi najbardziej ulubionymi miesiącami w roku. I choć słyszę narzekania wielu osób wokoło, że zimno, że wieje, że pada, nie przestaję zachwycać się pięknem przyrody. Zakładam więc beżowy trencz, szyję szczelnie otulam szalem, zabieram ze sobą parasolkę i cieszę oczy zielenią oraz innymi kolorami.
Tropię dobro, zwracam na nie uwagę, w jego kierunku odwracam wzrok i jego nasłuchuję. Jak choćby dzisiaj, leżąc podpięta pod elektrody uśmiechałam się do siebie na dźwięk słów, wypowiadanych przez fizjoterapeutkę do kilkorga pacjentów w trakcie krioterapii. Wykonywała naprawdę fantastyczną robotę jeśli chodzi o zdrowe myślenie i podejście do życia.
Praktykuję wdzięczność - taką zwykłą, codzienną, choć dla niektórych pewnie banalną i oczywistą. Ostatnio nie mogę się nacieszyć faktem, iż po dwóch latach użytkowania, stara i miejscami z zewnątrz zardzewiała pralka wreszcie zdecydowała się pobierać z zatkanej na amen komory (do której wcześniej ktoś "inteligentny" wsypywał proszek) płyn do płukania. Z lubością dotykam wyjęte z bębna ubrania i wącham je przed powieszeniem.
Podziwiam kawki przylatujące na balkon jak mądrze i sprytnie radzą sobie z suchym chlebem, próbując dobrać się do ziaren - jedną łapką przytrzymują pokrojony przez Męża kawałek, po czym zacięcie walą w niego dziobem i robią to nie na wykładzinie, lecz na metalowym okuciu przy brzegu.
Jedna z zaprzyjaźnionych sierpówek asystowała ostatnio Dyrektorowi Wykonawczemu przy mocowaniu kolorowego wiatraczka na balustradzie. Tak blisko chyba jeszcze nigdy obok siebie nie byli oboje.
Założyliśmy też moskitierę na okno, by w spokoju móc je otwierać - bez obaw o niepożądane latające towarzystwo, które pewnie z chęcią by nas odwiedziło. W jakiś "cudowny" sposób na jednym ze szczawików znalazłam coś na kształt mszyc i od razu, kierując się radami z sieci, spryskałam kwiatka mieszanką mleka z wodą. Jak nie zadziała, pozostanie mi zakup jakiegoś środka chemicznego, którego na razie wolę uniknąć.
Głos Rozsądku się roztył - widzę po dżinsach i T-shirtach. Brzuszysko, boczki - ani one ładne, ani zdrowia nie dodają. Waga na bank pokazuje około dziewięćdziesięciu kilogramów, ale delikwent zdaje się ją omijać szerokim łukiem. Nic to - widocznie "żeby dojrzeć, trzeba dojrzeć" - jak mawiają filozofowie. Milknę więc, bo temat drażliwy...
Mama wyszła od pulmonologa ze skierowaniem na tomografię komputerową z adnotacją "pilne" i obowiązkowym oznaczeniem poziomu kreatyniny we krwi, więc będzie i kontrast. Wstępny termin - początek czerwca, ale może uda się go przyspieszyć?
Tymczasem wokół roztacza się woń przyniesionych przez Męża konwalii i bzu...