Zarówno ja, jak i Dyrektor Wykonawczy niezmiernie rzadko zwracamy się do siebie po imieniu. Najczęściej mówimy "Pani Żono" i "Panie Mężu" - szczególnie jak rozmawiamy przez telefon. Tak bardzo weszło mi takie nazewnictwo w krew, że przekierowałam je na rodzicielkę, czyli "Panią Mamę". Ale najfajniejsze jest to, że ona ostatnio wczuła się w konwencję, bo powiedziała do mnie "Pani Córko".
Nasz trzyosobowy 'dream team', czyli Pani Żona, Pan Mąż i Pani Mama udali się wczoraj do ciucholandu. Wyprawa była zaplanowana z wyprzedzeniem, gdyż lumpeks jest usytuowany dość daleko, a w weekend autobusy kursują niezbyt często. Każdy wziął swój wózek i oddalił się pomiędzy wieszaki, a że hala olbrzymia, więc i zgubić się z oczu nie jest wcale trudno.
Najlepszy moment to ten, kiedy spotykamy się we wcześniej ustalonym miejscu i każdy mierzy swoje łupy, a pozostałych dwoje patrzy i ocenia. Śmiechu mamy przy tym co niemiara, bo wszyscy wszystko robią na widoku ponieważ z uwagi na liczne kradzieże, szmateks nie posiada żadnej przymierzalni.
Dyrektor Wykonawczy, choć mierzył kilka par spodni, wyszedł z niczym - albo za długie, albo za ciasne, albo za szerokie. Mamie udało się upolować bluzkę z krótkim rękawem, sukienkę i spódnicę, a ja zaopatrzyłam się w dwie pary dżinsów i T-shirt. Z siatką wypchaną ciuchami przyjechaliśmy do nas, gdyż w ramach obiadu zaprosiliśmy rodzicielkę na pizzę w rozmiarze XXL, czyli o średnicy 57 cm. Normalnie zjedlibyśmy sałatkę grecką, ale mama jest tradycjonalistką smakową.
Było wesoło. Nasz dream team opanowała głupawka na całego. Najpierw konsumpcja (połączona z degustacją czerwonego słodkiego porto), potem porównywanie swoich brzuchów (o dziwo każdy jest w innym kształcie i rozmiarze), a następnie śmichy-chichy nie do powstrzymania.
Dzisiaj za to mieliśmy dopołudniową małżeńską akcję dosypywania ziemi do kwiatków oraz wsadzania nowych zaszczepek geranium i mięty.