Podejmowanie decyzji i dokonywanie wyborów często nie jest łatwe. Szczególnie tych związanych z emocjami. Niejednokrotnie rozsądek i poczucie odpowiedzialności stoją w całkowitej opozycji do uczuć.
Jestem właśnie w takim momencie swojego życia, w którym moja psychika i stan ducha ponosi największy koszt - miotając się pomiędzy miłością a rozsądkiem. Bywają dni, kiedy praktycznie nie wychodzę z domu, bo najnormalniej w świecie nie mam na to ani siły, ani ochoty. Ale są też takie, kiedy rozpiera mnie energia i chęć działania.
Nie mam zamiaru stawiać sobie diagnozy, ani wsadzać w jakąkolwiek szufladkę z konkretną etykietką. Domyślam się co jest grane, ale póki daję radę bez wspomagania psychotropami, idę do przodu - w swoim tempie, powoli, ale wciąż naprzód.
Najlepszym lekarstwem jest dla mnie obecność i wsparcie najcudowniejszego na świecie Męża, rozmowa z bliskimi osobami, a także kontakt ze zwierzętami (głównie z kotami). Z tymi ostatnimi dopiero się socjalizuję - w bezpiecznym i przyjaznym środowisku.
Skontaktowałam się z behawiorystą, który po zapoznaniu się z historią nieudanej adopcji naszego psa, zadeklarował pomoc w pozbyciu się moich lęków przed zachowaniami czworonogów. Za kilka tygodni najprawdopodobniej czeka nas jednodniowy wyjazd do domu człowieka, który specjalizuje się w rasach najbardziej agresywnych i wyciąga psy z największych traum. Pod bacznym okiem specjalisty będę obserwowana jak zachowuję się z psami, których widok (nawet na zdjęciach) budzi mój lęk.
Póki co, idąc za radą fachowca, czytam odpowiednie książki dotyczące psychiki oraz wychowania psów. Nawiązałam też kontakt z bardzo fajnymi kociarami, które pomagają mi w oswajaniu się z futrzakami.
Niektóre kobiety mają niesamowicie rozwinięty instynkt macierzyński, a spełnienie marzenia o dziecku jest dla nich najważniejsze. Przypłacają to nieraz stanami depresyjnymi. U mnie jest podobnie - z tą różnicą, że nie chodzi o małego człowieka.
Miłość to jedno. Rozsądek i poczucie odpowiedzialności to drugie. Na razie jestem pomiędzy.