Przez ostatnie sześć tygodni praktycznie każda sobota w moim wykonaniu wyglądała identycznie. Pobudka o 7:30, toaleta, śniadanie, ubieranie, makijaż i godzinę później wymarsz na kurs, z którego wracałam około 16.
Dzisiaj było zupełnie inaczej, a ja nie za bardzo mogłam się odnaleźć. Przyzwyczajenia bywają jednak zgubne. A tu jak na złość pogoda za oknem nie nastrajała do wyjścia na zewnątrz. Nie poddałam się jednak ciemnym chmurom na niebie i razem z Mężem poszliśmy na godzinny spacer.
Ewidentnie brakowało mi stałej (a nie chwilowej) obecności słońca, by w pełni móc oddać piękno jesieni w całej krasie. Stąd fotki są tylko takie jak na poniższych kolażach.