Od Autorki

Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję źródło), stanowią więc moją własność.
Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez mojej wiedzy oraz bez podania adresu tego blogu.
(Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

poniedziałek, 31 października 2016

2240. "Bardzo mocna piątka"

Prawie godzinna obsuwa, choć byłam siódma na liście. Nic to - czekamy. Liczba mnoga, bo poszłam z Mężem i to był nasz kolejny pierwszy raz. Organizator kursu zadbał o zaopatrzenie w postaci wody, soków, herbaty, kawy i ciastek, więc z głodu i pragnienia nie umrzemy.

Przed salą, w której odbywał się egzamin, trwała giełda. Trzeba się przedstawić, przemigać kilkanaście sześciocyfrowych liczebników (np. 325.782), potem przeliterować kilkanaście wyrazów, zamigać trzy zdania przekształcając je z języka polskiego na PJM. Na deser rozmowa z trzyosobową komisją w męskim składzie - prowadzący i dwie osoby głuche.

Do dyspozycji oceniających trzy noty - pozytywna, dobra i bardzo dobra. Wszyscy, którzy byli przede mną otrzymali tylko te dwie pierwsze. "Wypadałoby przerwać tę złą passę i dostać piątkę" - stwierdziłam w pokoju oczekiwań, po czym przekroczyłam magiczny próg, zamykając za sobą drzwi.

Zamigałam "dzień dobry" oraz "witam serdecznie wszystkich", usiadłam, nałożyłam okulary i wylosowałam zestaw. Spojrzałam na liczebniki i słowa, koncentrując się na zdaniach i praktycznie z mety i bez zbędnych przygotowań zaczęłam odpowiadać. Część zestawowa poszła gładko - czułam się pewnie, a i emocje na twarzach panów zdawały się tylko potwierdzać moje odczucia.

Potem każdy z egzaminatorów literował po kilka słów, a moim zadaniem było ich odczytanie, ponowne przeliterowanie i pokazanie konkretnego znaku migowego, który im odpowiadał. Poprosiłam o powtórzenie tylko jednego wyrazu, bo się zdekoncentrowałam i umknęły mi litery.

Na koniec była rozmowa z głuchymi. Pytali o pracę, hobby, rodzinę. No to mogłam się rozgadać, czyli rozmigać w najlepsze. Cudownie było wreszcie potrafić wyrazić to, co chce się przekazać drugiej osobie i być przez nią zrozumianym. O tym marzyłam i to się spełniło.

Migałam, że nie mam pracy i jestem bezrobotna; że mam dwa zawody (nauczyciel angielskiego, ale nie chcę uczyć w szkole oraz sekretarka i że szukam pracy biurowej); że jako wolontariusz w hospicjum pomagam chorym; że Mąż czeka na mnie w sali na górze; że lubię czytać książki, chodzić na spacery, robić zdjęcia kwiatom i ptakom; że mam w domu pomarańczowego kanarka, który tak pięknie śpiewa, że aż uszy bolą. Tym ostatnim rozbawiłam szanowną komisję.

Podziękowali mi i wyszłam na korytarz. Długo się nie naradzali, bo praktycznie po kilkunastu sekundach poprosili mnie z powrotem. Prowadzący kurs z uśmiechem na twarzy powiedział, że jednogłośnie panowie uznali, iż zarówno za moje dzisiejsze wystąpienie, jak i za całokształt działalności twórczej podczas wszystkich PJM zajęć w pełni należy mi się "bardzo mocna piątka". Było też pytanie o to czy wybieram się na trzeci stopień. No ba... Już się doczekać nie mogę, a tu znowu prawie pół roku przerwy.

Jestem z siebie dumna i zadowolona, bo tak właśnie chciałam się poczuć. Nie zawiodłam samej siebie i swoich oczekiwań. Udowodniłam sobie, że jak się chce, to można. Oczywiście cieszy mnie fakt, iż moja wiedza została doceniona, lecz dla mnie zawsze najbardziej liczyło (i nadal się liczy) nie stopień, lecz to, jak ja siebie oceniam.

Uroczyste rozdanie certyfikatów dopiero w najbliższą sobotę, ale razem z Mężem świętujemy już dziś. Z tej okazji sprawiłam sobie prezent w postaci wesołych i optymistycznie różowych kapci na wielkie mrozy, cudnie mieniących się kolczyków (tak, tak - miałam przestać je kupować) oraz wspólnie z Dyrektorem Wykonawczym dokonaliśmy małżeńskiej konsumpcji wybornej kaczki.