Pierwsze w tym sezonie płatki śniegu towarzyszyły mi wczoraj na ostatnich metrach przed wejściem do szpitala. Mammografia oraz następujące po niej USG zostały wykonane w trybie ekspresowym (czyli w pół godziny), choć mogło być dłużej jako że ze stresu pomyliłam korytarze chociaż przemierzałam je przecież już kilkadziesiąt razy - zarówno sama, jak i z Mężem oraz z mamą.
Dobrą godzinę spędziłam ze znajomą, która w żaden sposób nie była w stanie wydrukować mi wyników choć nigdy nie było z tym najmniejszego problemu. Cztery różne drukarki ulokowane w kilku miejscach ani drgnęły. Fotka wyników na monitorze zrobiona moją komórką nie zapisała się w folderze ze zdjęciami, co też nigdy do tej pory się nie zdarzyło. Mail z załączonymi wynikami dotarł do mnie pusty...
Przypadek? Nie sądzę. Dla mnie to ewidentne znaki, żebym nie wiedziała. Ale nawet nie mając opisu w ręce i tak znam najważniejszą jego część - BI-RADS 4 i wskazanie do biopsji gruboigłowej. Brzmi poważnie, a na widok tego magicznego pistoletu na zdjęciach już robi mi się słabo. Plus jest taki, że w czwartek nie będzie zaskoczenia, bo wiem co usłyszę od onkologa.
Przyznaję, że na kilka godzin wyłączyłam się z życia, gdyż najnormalniej w świecie spanikowałam, przeraziłam się, a oczami wyobraźni żegnałam się z ziemskim padołem. Nie byłabym jednak sobą, gdybym po tamtym czasie nie powróciła do samej siebie, korzystając z wiedzy wyniesionej ze szkoleń, warsztatów i lektury mądrych książek.
Tak więc - dopóki nie mam postawionej konkretnej diagnozy, jestem zdrowa i za taką będę się uważać. Czarnowidztwo, panikarstwo i temu podobne zachowania odstawiam na bok, a zamiast nich zajmuję się życiem, radością z każdej chwili i planowaniem tego, co chcę zrobić.
Dyrektor Wykonawczy kilka dni temu powiedział mi, że jestem dla niego autorytetem w sprawach śmierci i umierania. Nie wiem - cieszyć się, czy martwić? Wczoraj dodał jeszcze, że "ktoś w tym związku jest od panikowania" (tu znacząco spojrzał na mnie), "a ktoś od rozsądnego myślenia" (tu ja obrzuciłam go wzrokiem).