We wtorkowe popołudnie na trzęsących się nogach i z tłukącym się w piersi sercem szłam po wyniki testu ROMA. Co za ulga, że przynajmniej one są w normie.
Dzisiaj rano siedziałam przed gabinetem onkologa w oczekiwaniu na swoją kolejkę. Weszłam jako siódma. Dostałam ksero wyników mammografii i USG. Od dawna wiedziałam, że w moich piersiach torbiel na torbieli torbielą pogania, ale z tymi konglomeratami to już chyba przesadzili.
Bez biopsji gruboigłowej (BG) się nie obejdzie. Niestety, na USG stwierdzono 12 mm guz, który należy poddać dalszej diagnostyce. A tak liczyłam, że jednak się wywinę. Ufam swojemu lekarzowi, więc jak dał skierowanie, to wzięłam.
Od razu poszłam wyznaczyć sobie termin. I tu spotkało mnie jakże miłe zaskoczenie - bez żadnych znajomości znalazło się wolne miejsce już 18 listopada, za tydzień, w piątek.
Jako że w gabinecie obdarowali mnie jeszcze skierowaniem na obowiązkowe badania krwi przed biopsją (czas protrombinowy - PT, czas kaolinowo-kefalinowy - APTT, HBsAG oraz Anty HCV), stanęłam w długiej kolejce i pozwoliłam utoczyć sobie trochę życiodajnego płynu.
Do pliku kartek z jakimi opuściłam gabinet onkologa doszły też takie, dosyć istotne, informacje. Dobrze wiedzieć.
Jak już byłam na miejscu, podeszłam do konsoli, przy której mam się zjawić w przyszły piątek. Tam przeczytałam coś takiego.
Strach się bać - od samych biurokratycznych procedur zakręciło mi się w głowie. Do tego te dwie godziny czekania po biopsji. Dobrze, że wszystko mam na papierze, bo z pamięcią w takich chwilach u mnie krucho. Stres robi swoje.
Przyznam się również, że nie lubię być sama w takiej sytuacji, ale przecież Mąż nie będzie brał wolnego z powodu każdej mojej wizyty u lekarza. O wiele bezpieczniej i pewniej czuję się kiedy Dyrektor Wykonawczy jest ze mną.
Na biopsję idziemy jednak we dwoje - Głos Rozsądku wziął już urlop na ten dzień, za co jestem mu niezmiernie wdzięczna, gdyż dla mnie jego obecność jest bezcenna, a sprawa wszak poważna.