Od Autorki

Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję źródło), stanowią więc moją własność.
Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez mojej wiedzy oraz bez podania adresu tego blogu.
(Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

piątek, 18 listopada 2016

2249. A niech mówią co chcą!

W marcu 2005 roku miałam BACC (biopsja aspiracyjna cienkoigłowa) lewej i prawej piersi - za jednym podejściem. Wspomnienia z tamtego wydarzenia mam jak najlepsze - przemiłe babeczki, empatyczne, uśmiechnięte, pomocne i profesjonalne.

O BG (biopsja gruboigłowa) naczytałam się w sieci różnych rzeczy - generalnie jak najgorszych, pełnych strachu, przerażenia, bólu i takich tam innych wątpliwych atrakcji, którymi nabiłam sobie głowę.

Po chyba najdłuższych ośmiu dniach w życiu na miękkich nogach, z gulą w gardle i brakiem tchu w piersiach wyszłam dziś rano z domu. Na szczęście towarzyszył mi Mąż, który jest oazą spokoju, cierpliwości i zdrowego rozsądku.

Zarejestrowałam się, oddałam skierowanie i poszłam pod wskazane drzwi, które okazały się być drzwiami tylko w jedną stronę (wejściową), gdyż zupełnie inne były tymi, którymi wychodziłyśmy na wolność.


Na stole zabiegowym spędziłam w sumie niecałe dziesięć minut. Leżałam na lewym boku, z prawą ręką za głową i zamkniętymi dla własnego bezpieczeństwa oczami. Od razu wyraźnie zaznaczyłam, że najbardziej boję się bólu, bo jestem na niego strasznie wrażliwa i nieodporna.

Najpierw znieczulenie przed znieczuleniem, czyli popsikanie jakimś sprayem prawej piersi.

- Teraz poczuje pani ukłucie i lekki rozpierający ból - usłyszałam.

Szczerze? Znieczulenie u dentysty, czy nawet zwykłe pobranie krwi bolą nieporównywalnie bardziej.

- Za chwilę usłyszy pani strzał - dotarło do moich uszu.

Faktycznie. Odgłos jakby zszywacza albo szczęki teściowej wyciągającej zszywki.

- Bolało panią? - spytała lekarka.
- Nie - odpowiedziałam zdziwiona.

Takich strzałów było pomiędzy trzy a pięć. Ze stresu i z wrażenia nie policzyłam dokładnie. Bólu żadnego, absolutnie żadnego. A ja głupia i naiwna nie uwierzyłam swojemu onkologowi, który dając mi skierowanie na biopsję mówił, że nie będzie boleć.

Ku mojemu zdumieniu to był już koniec. Pielęgniarka przyłożyła mi gaziki do piersi i pomogła wstać z leżanki. Ubrałam się, a do ręki dostałam całą kartkę wytycznych.


Poszłam długim korytarzem do oddzielnego pokoju, w którym siedziały już trzy panie będące w kolejce przede mną.

Czysto, ciepło, przytulnie - wygodne krzesła, fotele, kanapa i leżaki. Wybrałam ten ostatni. Prawie jak na plaży - tylko piachu i morza brak. No i trzeba siedzieć uciskając pierś, żeby nie zrobił się krwiak.


Babeczki fajne, wesołe, rozmowne, ale nie z gatunku panikar, narzekaczek, czy marud. Śmiałyśmy się na całego, a najbardziej nurtującym niektóre pytaniem było "czy można pić alkohol?" Jedna nawet chciała wyjść na korytarz po kawę, ale została zbesztana przez panią doktor broniącą dostępu do zamykanych na domofon drzwi.

Zadzwoniłam do Dyrektora Wykonawczego, a ten poszedł do kobiet oczekujących na biopsję, żeby powiedzieć im, by się nie bały, bo nie boli. I faktycznie - która nie wchodziła do "pokoju zwierzeń" (jak go ochrzciłyśmy), potwierdzała moje słowa.

Zjadłam banana, odkręciłam butelkę z soczkiem, a na nakrętce widniał jakże wymowny w kontekście bzdur wypisywanych w sieci poniższy napis.


Po jakiejś półtorej godzinie przyszedł chirurg, który kolejno prosił nas do gabinetu, dokonywał oględzin i puszczał wolno do domu. Wyszłam jako druga, gdyż lekarz stwierdził brak krwiaka.

Nie wiem kto, gdzie, kiedy i jak wykonywał biopsję kobietom, które piszą o ogromnym bólu nie do wytrzymania, o trzech kwadransach spędzonych na stole, o wyszarpywaniu kawałków ciała, o tryskającej krwi i jeszcze lepszych idiotyzmach.

Nie wierzcie dyrdymałom wyssanym z palca, pytajcie tych, którym ufacie. Sama naczytałam się głupot, dałam się wkręcić, zestresowałam niepotrzebnie, a nie warto.

Byłam, przeżyłam, nie bolało. Nawet teraz, czyli ponad sześć godzin po zabiegu nadal nic mnie nie boli (i nie łykałam żadnych proszków). Pod trzema gazikami (białymi jak śnieg) mam przyklejony plaster, na którym znajduje się kilka kropli zaschniętej krwi.