Od Autorki

Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję źródło), stanowią więc moją własność.
Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez mojej wiedzy oraz bez podania adresu tego blogu.
(Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

niedziela, 27 listopada 2016

2253. Ostatni listopadowy weekend

W nocy z piątku na sobotę za oknem była taka mgła jak ta tytułowa z powieści Kinga. Oglądaliśmy kiedyś film na podstawie tamtej książki i niektóre sceny mam przed oczami jeszcze teraz. Brr, aż mnie trzepie z przerażenia. Nigdy więcej takich obrazów.

Po przymusowym trzydniowym siedzeniu (i oczywiście pachnieniu) w domu (bo jęczmień ponoć lubi ciepło) wczoraj wreszcie wyszłam na wolność. A na dworze taka oto niespodzianka.



Spacerkiem udaliśmy się z Mężem do rodziców. Tam czekała na Dyrektora Wykonawczego druga część misji (pierwsza miała miejsce w ubiegłą sobotę, a ostatnia odbędzie się najprawdopodobniej za tydzień lub dwa), czyli odklejanie taśmy i folii z okien pokoju.

Głos Rozsądku jest niskociśnieniowcem i to strasznym. Jedynie mocna kawa, solidna aktywność fizyczna albo kłótnia ze mną są w stanie spowodować wzrost cyferek. Jak widać prawie półgodzinne machanie rękami połączone z dwoma poprzednimi aktywnościami dało jedynie taki marny rezultat.


Dwuosobowa samozwańcza komisja lekarska w składzie rodzicielka i Mąż obejrzała moje oko (jęczmień pięknie zareagował na antybiotyk i jest w stanie zaniku) oraz pomacała moją prawą pierś (diagnozując, że to, co ja uważam za pobiopsyjny guz, jest podobno pękniętym naczynkiem po strzałach z pistoletu).

Potem zjedliśmy pyszny obiad, wzięliśmy do prania kurtkę mamy, wsiedliśmy w autobus i wróciliśmy do kawalerki, której już nie opuszczaliśmy aż do dzisiaj. Za namową Dyrektora Wykonawczego obejrzeliśmy razem dość osobliwy (i zupełnie inny) film (klik). O życiu, o przemijaniu, o czasie, o prostocie, o kozach...

Jako że Pepe głośnym śpiewem spod koca robi nam codziennie pobudkę o 7:00 i nie ma zmiłuj, że weekend, mamy więcej czasu. Tak więc jeszcze przed śniadaniem wyłączyłam lodówkę celem jej rozmrożenia, a tuż po nim ostrzygłam Męża maszynką. Potem kąpiel, a zaraz po niej Dyrektor Wykonawczy zawiózł rodzicielce upraną wczoraj kurtkę. W tym samym czasie pomagałam lodówce w pozbyciu się nadmiaru lodu.

Wspólny obiad, pyszna kawa zrobiona przez Głos Rozsądku, sprzątanie klatki i wymiana piachu w klatce Pepe, tradycyjne loty po mieszkaniu, czyli najczęściej na roletę i z powrotem do swojego domku i tak kilkanaście razy w ciągu dnia.

Spacer do kościoła na mszę i zdziwienie po wyjściu z niego spowodowane śniegiem na dachach samochodów i na trawie. W drodze powrotnej zakupy jedzeniowe, czyli trzy siatki przytargane z Biedronki (bo w lodówce przysłowiowe światło).

Teraz wreszcie cisza i spokój. Pepe śpi (albo udaje) w klatce przykryty kocykiem, ale przynajmniej nie wydaje już żadnego dźwięku poza strzelaniem dziobem albo zmianą łapki podczas snu.