"Oprócz chemii są jeszcze podobieństwa, które łączą dwie osoby, podobna hierarchia wartości, podobne zasady. No i ważne, żeby ludzie mieli ze sobą o czym rozmawiać".
Powyższy cytat z wywiadu ze Zbigniewem Lwem-Starowiczem i jego synem; wywiadu, który przeczytałam już jakiś czas temu, a przytaczam je dziś nie bez powodu.
Ostatnie dni obfitują w bardzo poważne rozmowy pomiędzy mną a Mężem. Zaczęło się od słów wypowiadanych przez łzy; słów ciężkich, trudnych, ale jakże prawdziwych - że nie chce mi się już żyć, bo nie widzę ani sensu, ani celu takiego życia.
Zaliczam kolejny zjazd i kolejny dołek. Myśli o własnej śmierci mnie nie przerażają. Boję się tylko trzech rzeczy - bólu fizycznego, umierania w samotności w szpitalu, czy hospicjum, a także tego, czy będzie miał mnie kto skremować i pochować. Dlatego chciałabym umrzeć pierwsza.
Gdybym wiedziała, że nie będę odczuwać bólu, że będę w domu, a przy mnie Mąż, który spełni moją ostatnią wolę i nie pozwoli zakopać mojego ciała w ziemi, mogłabym umrzeć już teraz.
Jest mi źle samej ze sobą. Gdzieś uleciała ze mnie ta spontaniczna radość dziecka, którą tak bardzo w sobie lubiłam. Jej miejsce zajął smutek.
Mąż jest najlepszym i najcudowniejszym Mężem, jakiego mogłabym sobie wymarzyć. Odnoszę tylko czasem wrażenie, że ja nie jestem najlepszą i najcudowniejszą żoną, jaką on mógłby sobie wymarzyć.
Ciężko odnaleźć mi się w świecie, w którym ludzie postrzegają mnie przez pryzmat tego, czego nie mam, czyli pracy, pieniędzy, domu, mieszkania, kredytu, samochodu, telewizora, dziecka... Zupełnie jakbym sama w sobie nie stanowiła dla nich żadnej wartości.
Naprawdę nie chce mi się żyć.
Czasem brakuje mi siły, żeby walczyć o siebie.