Od Autorki

Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję źródło), stanowią więc moją własność.
Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez mojej wiedzy oraz bez podania adresu tego blogu.
(Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

sobota, 7 stycznia 2017

2272. Podwójnie

Bardzo długo się zastanawialiśmy - zwłaszcza Głos Rozsądku. Ja byłam prawie pewna. Miałam bowiem wieloletnie doświadczenie w opiece nad kanarkami, których w sumie w domu było pięć. Ostatni nawet jeszcze za czasów poznania Dyrektora Wykonawczego.

Lektury pozostały po wcześniejszych śpiewakach, ale odświeżyłam sobie znajomość ich "obsługi". Dla Męża były absolutną nowością.


Namierzyłam w sklepie internetowym klatkę z dwojgiem drzwiczek (od frontu i z boku), zamówiłam ją i czekałam na kuriera, który dostarczył do kawalerki ogromne pudło wraz z zawartością.


W międzyczasie zakupiłam basen, zapas jedzenia, witamin, kolb smakowych, wapna oraz piachu. Opakowanie tego ostatniego okazało się jednorazowe na sporą kuwetę, więc przerzuciliśmy się na piach w wiaderku, który starcza na miesiąc przy wymienianiu go dwa razy w tygodniu.


Znalazłam kontakt do hodowcy, bo z doświadczenia wiem, że lepiej nie kupować zwierząt w sklepach. Mąż zadzwonił do niego i już w sierpniu dokonał rezerwacji. Musieliśmy poczekać kilka tygodni aż skończy się letnie pierzenie i kanarki zaczną śpiewać. Dopiero wtedy razem udaliśmy się do mieszkania miłego pana, który wybrał dla nas pomarańczowego samczyka.

Bezceremonialnie (i ku mojemu przerażeniu) złapał go i wsadził do pudełka po Maaloxie, które zachowałam na pamiątkę do dziś. Na szczęście do przejścia mieliśmy zaledwie kilkaset metrów, a ja i tak drżałam o tego małego biedaka uwięzionego w ciemnym wnętrzu, bo na dworze był upał. 

Dotarliśmy cali i zdrowi, a Pepe sam bez problemu wskoczył do klatki. Zgubił jeszcze ostatnie stare piórko.


Mawiają, że kanarek zaczyna śpiewać w nowym miejscu gdy poczuje się bezpiecznie. Nasz zamieszkał w kawalerce 8. września (czwartek) wieczorem, a pierwsze donośne trele usłyszeliśmy już w niedzielę rano. Od tamtej pory śpiewa codziennie.

W sobotę przed południem Pepe chciał się wykąpać, ale zakupiony basen był chyba dla niego za mały, więc poszliśmy po większy i ku naszej uciesze zaledwie po kilku minutach od zawieszenia go, ptaszek wskoczył do środka i porządnie się wypluskał. Po kąpieli wygląda przeuroczo.


Zewnętrzne karmniki też nie były zbyt dobrym pomysłem, bo Pepe nie chciał z nich korzystać. Również jedna większa szuflada nie była dla niego zbyt wygodna, gdyż musiał dokonywać akrobatycznych wygibasów, żeby się do niej dostać. Pomogła dopiero zmiana na inne - jeden większy i dwa mniejsze.

Po miesiącu stwierdziliśmy, że najwyższy czas na loty po mieszkaniu i poznanie terenu. Kusiliśmy malucha smakołykami wystawianymi na zewnątrz.


Za którymś razem Pepe wreszcie zdobył się na odwagę i wyfrunął z klatki na dywan. Zwiedzał też podłogę i półkę z książkami do angielskiego. Był także na stole. 

Tamten pierwszy lot tak bardzo go zmęczył, że prawie padł ze zmęczenia. Nic dziwnego - po kilku tygodniach siedzenia w zamknięciu to był dla niego nie lada wyczyn.


Potem nabrał większej sprawności i pewności siebie i zaczął latać w inne miejsca - był na karniszu w pokoju, na kwiatkach, na parapecie. Siedział na sofie i zaglądał mi przez ramię w telefon. Ponownie wylądował na stole i po raz pierwszy na krześle Męża. Miał również okazję zobaczyć jak wygląda jego mieszkanie z zewnątrz.




Potem  przyszedł  czas  na  kuchnię. Lodówka  i  okap nad  kuchenką,  ale  także karnisz  i  szafki były miejscem jego wycieczki.



Dyrektor Wykonawczy dumnie nazywa go "Hrabią Monte Pepe" albo "Pepe - władca klatki".


Zrezygnowaliśmy z kolb smakowych, bo podobno wcale nie są dobre dla ptaków. Poza tym nasz skrzydlaty przyjaciel potrafił jedną obdziobać do cna w zaledwie trzy dni. Oto i dowód.


Oprócz gotowej mieszanki nasion i witamin, które są podstawą pożywienia kanarka, Pepe lubi słonecznik, mak, kiełki sałaty (sama je wysiewam w doniczce) oraz jej liście, biszkopty, gotowany makaron, ryż i ziemniaki, ale także jabłko, gruszkę, śliwkę, winogrona, kiwi, banana, marchewkę, ogórka, płatki owsiane górskie, wigilijny opłatek, żółtko jajka, bułkę i ciasto. Spróbował nawet śnieg, który mu włożyłam do pojemnika.

Jest strasznym łakomczuchem i natychmiast stoi przy karmniku kiedy widzi, że coś mu do niego wkładamy. Sałatę często je z ręki, z czego korzystamy przy oswajaniu go z nami. A jak chcemy zwabić go do klatki wystarczy, że ją dotkniemy, a on natychmiast na niej ląduje i wlatuje do środka.

Niczego się nie boi. Żaden hałas go nie rusza. Nawet sygnały ostrzegawcze pociągów, na dźwięk których ja skaczę do góry, ma w głębokim poważaniu. Prawdziwym testem jaki dla niego przygotowaliśmy był "zielony smok" - jak mówi na nasz odkurzacz Mąż. Pepe zdał go śpiewająco - i to dosłownie, bo przekrzyczał i ten hałas.


Jest ptakiem ciekawskim i towarzyskim. Przygląda się nam, wodzi za nami swoimi pięknymi czarnymi oczkami. Lubi jak siedzimy przy klatce i patrzymy na niego. Cieszy się kiedy wracamy do domu. Skacze, piszczy i ożywia się na nasz widok.

Jego domek uległ pewnym modyfikacjom. Plastikowy górny drążek wymieniliśmy na gruby drewniany i bukowy. To jego "stół", na który zanosi ziarenka z karmnika i tam je zjada pojedynczo. Na nim też śpi. 

Pod klatką i za nią są dwie białe płyty, bo Pepe jest strasznym śmieciarzem i ma rozrzut dwumetrowy, więc nie chcieliśmy, żeby ściana była w plamy po wodzie i owocach.


Jak jesteśmy w domu, obie pary drzwiczek są otwarte, bo Pepe od kilkunastu dni sam decyduje kiedy chce latać i sam decyduje kiedy chce wrócić. Uważamy tylko, żeby okna i drzwi wejściowe do mieszkania były zamknięte.

Lata nad naszymi głowami, przelatuje przed oczami, omija wszystkie przeszkody z suszarką na ubrania, czy wiszącym na karniszu swetrem na wieszaku włącznie. Do perfekcji opanował sztukę wlatywania do klatki - używa do tego celu otwartych drzwiczek z przodu klatki, ale potrafi wlecieć również bocznymi.

Ma świetny wzrok. Reaguje na nasze głosy. I jest w 99 % kanarkiem kuwetkowym, bo załatwia się w klatce lub na rozłożone na parapecie listki papieru toaletowego. Bardzo rzadko zdarza mu się nie trafić do celu.

Ulubionym miejscem postoju i obserwacji malucha jest bambusowa roleta. To na niej stoi, ją podskubuje (łącznie ze sznurkiem), po niej kica, z niej przefruwa na drugą roletę (i z powrotem) i z niej zaczepia sierpówki oraz kawki za oknem. Tylko sroki jeszcze przed nim uciekają.



Ma swoje zwyczaje i rytuały. Stałe pory snu - obecnie śpi od szesnastej do ósmej. Jak się naje na zapas, wskakuje na najwyższy drążek. Tam się napuszy, a ja już wiem, że trzeba go wtedy szczelnie nakryć kocykiem, bo jak tego nie zrobię, zaczyna cicho popiskiwać.

Rano z kolei "strzela" dziobem, wyciera go o pręt, zeskakuje do karmnika, tam je śniadanie, a potem zaczyna piszczeć - najpierw cichutko, potem głośniej, a jak nie wstajemy, zaczyna śpiewać na cały regulator. Trzeba więc się ruszyć, zdjąć koc, dać mu świeżą wodę i ziarna, otworzyć drzwiczki i tak dzień w dzień.

A jutro będziemy świętować podwójnie - moje kolejne osiemnaste urodziny oraz czwarty miesiąc życia z Pepe, który był prezentem od Męża na ósmą rocznicę ślubu.