Od Autorki

Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję źródło), stanowią więc moją własność.
Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez mojej wiedzy oraz bez podania adresu tego blogu.
(Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

środa, 11 stycznia 2017

2273. Lepiej

W ubiegły piątek straszliwie przemarzłam, więc w sobotę kategorycznie odmówiłam opuszczenia murów kawalerki. Siedziałam okutana w co się da, ratując się gorącą herbatą. Noce były tak przeraźliwie zimne, że na szybie balkonowej oraz oknach znaleźliśmy rano lód - i to od wewnątrz mieszkania.

Dyrektor Wykonawczy miał potrzebę wyjścia po zakupy, więc poszedł sam. Potem okazało się, że niejako "przy okazji" przyniósł mi urodzinową różę (w ramach przełamania schematu, bo ja za różami nie przepadam) oraz butelkę białego słodkiego wina, które od tamtej pory wciąż się chłodzi w lodówce i czeka na degustację.


W niedzielę, ubrana w przywieziony przez Męża od rodziców kożuszek, w grubej czapie i szczelnie owinięta chustą, wyściubiłam nos za drzwi, ale tylko do kościoła i z powrotem. W porównaniu do zimnicy z piątku, było znośnie i - co najważniejsze - słonecznie.

Mszę zapamiętam szczególnie ze względu na kazanie, z którego wiele słów odnosiło się do mnie i mojego niedawnego stanu psychicznego. Odebrałam je osobiście, zupełnie jakby były przeznaczone specjalnie dla mnie. Na tyle mocno mnie one dotknęły, że aż miałam łzy w oczach; łzy pomieszane ze wsparciem i nadzieją...

Pomimo smogu, który nie ominął i naszego regionu, w poniedziałek pojechałam do rodziców, żeby razem z mamą wyjść do kilku osiedlowych sklepów i przynieść siatki z zakupami. Posiedziałam trochę, zjadłam pyszne placki ziemniaczane i wypiłam z rodzicami po kieliszku wiśniowej nalewki, którą wzięłam z domu w ramach urodzin.

Dziś, już drugi dzień z rzędu, siedzę w mieszkaniu, bo się na własne życzenie wpakowałam w dwie przesyłki kurierskie. Jedna dotarła wczoraj. Drugiej wciąż nie ma, więc zapewne i jutro czeka mnie przymusowy areszt. Tak to jest jak niektóre sklepy internetowe nie mają w ofercie dostawy do paczkomatu, ale mają za to interesujący mnie towar.

Głos Rozsądku, przeczytawszy wcześniej instrukcję obsługi, uruchomił otrzymany od właścicielki kawalerki czujnik czadu, który leży sobie na półce w łazience.


Wraz z początkiem nowego roku postanowiłam wypróbować coś, do czego przymierzałam się już od jakiegoś czasu. Ponoć pierwsze efekty widać dopiero po trzech tygodniach, ale znając swoją konsekwencję, nie spocznę, póki nie zużyję całego opakowania.


Wyciągnęłam też z czeluści szafki lakiery do paznokci. Stoją drugi dzień na komodzie i robią frekwencję, bo nie mogę się zdecydować który wybrać.

Mężowi najbardziej podobają się te z błyszczącymi drobinkami...


A mnie takie bardziej metaliczne...


Jeszcze w grudniu Dyrektor Wykonawczy sprezentował mi organizer na biżuterię (z jakże adekwatnym napisem - "ciesz się małymi rzeczami"), który oczywiście nie jest przeznaczony na kolekcję moich kolczyków, bo one zamieszkują w trzech pudełkach wędkarskich.


Psychicznie czuję się o wiele lepiej. Uśmiecham się częściej, odczuwam wdzięczność, czerpię radość z drobiazgów i pamiętam, by dbać o siebie, o czym codziennie przypomina mi Mąż.