Taki dobry dzień dzisiaj. Pełen życzliwości, ciepła, wdzięczności, uśmiechu i prawdziwej, spokojnej radości.
Cieszę się szczęściem moich dwóch bliskich znajomych. Będąc po przejściach, z przeszłością i statystycznie w połowie swojego życia (jedna po czterdziestce, druga po pięćdziesiątce) poznały fajnych (i wolnych) facetów.
Cudnie patrzy się na błysk w oku i zauroczenie drugim człowiekiem, któremu w niczym nie przeszkadza numer PESEL. Bo miłość może przytrafić się w każdym wieku. A w tym późniejszym jest chyba jeszcze bardziej szalona, bo przecież niewiele jest już do stracenia.
Fantastycznie słuchało mi się telefonicznej opowieści o kolejnym romantycznym spotkaniu. Oczami wyobraźni widziałam wypieki na twarzy swojej rozmówczyni i do tego jeszcze ten ściszony głos, żeby zazdrosne i zawistne koleżanki z pracy niczego nie podejrzewały.
Przykre i smutne jest natomiast to, że wszystkie zgorzkniałe, sfrustrowane, nieszczęśliwe i zakompleksione znajome wspomnianej przeze mnie zakochanej dwójki ze wszelkich sił starają się wbić szpilkę i szukać problemu tam, gdzie go nie ma.
Kiedy Czarnula była u mnie na angielskim jakiś czas temu i kiedy rozmawiałyśmy o sprawach damsko-męskich, życzyłam jej prawdziwej miłości. Najlepiej z młodszym facetem. "Sprawdza się wszystko, co mi powiedziałaś" - usłyszałam od niej. Czyż to nie jest najlepszy powód do radości?
Teraz doradziłam jej jeszcze jedną rzecz - żeby swoim szczęściem dzieliła się tylko z tymi, którym ufa; którzy jej dobrze życzą i którzy są dla niej wsparciem. Bo cała reszta nie jest tego warta.