Od Autorki

Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję źródło), stanowią więc moją własność.
Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez mojej wiedzy oraz bez podania adresu tego blogu.
(Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

piątek, 3 lutego 2017

2284. Za i przeciw

Gdzieś po drodze umknęła mi już trzecia rocznica zamieszkania w kawalerce. Może dlatego, że chyba chciałabym zmienić lokum, ale na razie nie jest to możliwe ze względów finansowych, które są poza naszym zasięgiem.

Nawet dzisiaj rozmawiałam z Mężem na temat ewentualnej wyprowadzki, bo przecież i tak nie będziemy tu mieszkać w nieskończoność. On, podobnie jak ja, nie za bardzo ma ochotę na kolejne pakowanie i przewożenie rzeczy. Zresztą nikt i nic nas nie zmusza do opuszczenia obecnego miejsca, ale czy tak jest do końca? O tym później.

Najpierw plusy mieszkania właśnie tu. 

Pierwszy i najważniejszy - cena comiesięcznego "haraczu", czyli wynajmu - niezmienna od czasu podpisania umowy. Drugi - praktycznie bezproblemowa i niekonfliktowa właścicielka kawalerki, która ani nas nie nachodzi, ani się w żaden inny sposób nie narzuca. Trzeci - lokalizacja - nie dość, że blisko do centrum, to jeszcze rewelacyjne połączenia autobusowe w każdym kierunku. Czwarty - duży balkon. Piąty - okna od południowej strony.

A teraz łyżka dziegciu, może nawet więcej niż jedna.

Gdybym w tym momencie miała zdecydować czy chcę wynająć właśnie to mieszkanie, nie zrobiłabym tego po raz drugi. Z doświadczenia już wiem, że 25 metrów kwadratowych na dwie dorosłe osoby to za mało - szczególnie jeśli chodzi o aneks kuchenny, w którym naprawdę trzeba się dobrze nagimnastykować, żeby zdziałać coś w pojedynkę.

Jak już jestem przy tej naszej kuchni, to nie sposób nie wspomnieć o starym oknie, które nawet utkane kilkoma opakowaniami waty bawełnianej zaklejonej taśmą, i tak przepuszcza zimno z zewnątrz. Strasznie stara lodówka, która żre prąd na potęgę. Równie stara kuchenka gazowa z czterema palnikami, lecz bez piekarnika, który by się czasem przydał.

Brak jakichkolwiek drzwi, poza wyjściowymi i tymi od łazienki jest kolejnym minusem, uniemożliwiającym odrobinę prywatności - zdarza się bowiem, że któreś z nas ma gorszy dzień i wolałoby posiedzieć w samotności albo jest chore i chciałoby się położyć w odosobnieniu, a wtedy to drugie nie ma się gdzie podziać - no chyba, że będzie siedzieć na krześle przy stole lub na podłodze.

Pokój jest duży i ustawny. Spokojnie zmieściłaby się w nim szafa, której nam brakuje, gdyż ta w przedpokoju z drążkiem o długości 70 cm nie jest w stanie pomieścić naszych normalnych ubrań, o grubszych kurtkach nie mówiąc. Sofa jest cała popękana od zewnątrz, a podarta od wewnątrz. To, że jest dla nas za wąska, to już pikuś. Okna, podobnie jak w kuchni, są źle osadzone i nieszczelne, przez co niestety "ucieka" nam dużo ciepła. Ściany są brudne, poplamione i pomalowane kredkami.

Przedpokój jest chyba jedynym miejscem, do którego rozmiarów nie mam zastrzeżeń. Podobnie zresztą jak do łazienki, ale w niej stoi stara i przeżarta rdzą pralka, której obudowa jest dziurawa jak szwajcarski ser. Plastikowa wanna jest pęknięta akurat tam, gdzie się siada, a rysę przykrywa gruba warstwa specjalistycznego kleju, co ani nie jest bezpieczne na dłuższą metę, ani nie wygląda ładnie. Nie ma umywalki, która szczególnie wtedy gdy któreś z nas ma akurat problem z kręgosłupem, bardzo by się przydała. No i sedes ze starą deską klozetową.

Jak napisałam na początku - jeśli chodzi o relacje z właścicielką kawalerki wszystko jest w jak najlepszym porządku na linii wynajmujący - najemca. Natomiast gdy weźmiemy pod uwagę jakiekolwiek inwestycje, poza wymianą baterii nad wanną i wylewki nad zlewem w kuchni (z konieczności i naszej inicjatywy), ona nie zainwestowała ani grosza, by w jakikolwiek sposób podnieść standard. A przecież po podliczeniu trzyletniego haraczu od nas, w sumie zarobiła na czysto i bez podatku dokładnie 21 tysięcy 600 złotych.

Z dość mętnych i enigmatycznych opowieści właścicielki wydedukowaliśmy z Mężem, że mieszkanie kupiła za gotówkę sześć lat temu, więc jesteśmy najdłużej wynajmującymi je lokatorami. Przed nami pomieszkiwało tu kilka osób, lecz przez krótkie okresy. Poza wymianą drzwi wejściowych, nie zainwestowała w nic, tylko od razu wypuściła lokum, by na nim zarabiać.

Celowo pominę kwestię prawdomówności i szczerości właścicielki, która w wielu kwestiach "gubi się w zeznaniach", które co chwilę zmienia. Przemilczę też sprawy dotyczące jej życia prywatnego i niuansów związku ze starszym panem, który jak się okazało nie jest wcale jej mężem, a tak go nam przedstawiła. Nie mam również zamiaru oceniać jej uczciwości jeśli chodzi o pewne kwestie finansowe, które nie są związane z nami.

Nie wiemy co się tu działo wcześniej, lecz z relacji kilkorga sąsiadów było dość głośno oraz imprezowo. Sąsiadka z góry, która najprawdopodobniej na skutek albo starości, albo choroby, albo nie wiem czego jeszcze dwa lata temu zaczęła na nas składać skargi - najpierw na policję, a potem do administracji. Dzielnicowy bywał u nas częstym gościem w domu. Patrole policji również. Powody? Bo rzekomo otwieramy drzwi wszystkim patologicznym osobnikom i wpuszczamy ich do bloku. Bo rzekomo Dyrektor Wykonawczy mnie bije i robi awantury. Bo rzekomo Mąż pije, pali, zażywa narkotyki i przesiaduje na ławce przed blokiem z osiedlowymi żulami. Bo rzekomo ja grożę starszej pani nożem i jej ubliżam. I tak dalej, i tak dalej.

Za pierwszym razem byłam święcie przekonana, że zaszła jakaś pomyłka, ale rozmowa z całkiem konkretnym i rzeczowym policjantem szybko wyprowadziła mnie z błędu. W wielkim skrócie - przychodził dzielnicowy albo patrol, spisywali albo mnie albo Głos Rozsądku i tak do następnego zgłoszenia od sąsiadki. Wiemy również, że był przeprowadzany wywiad środowiskowy w bloku na nasz temat.

Apogeum miało miejsce kilka miesięcy temu, kiedy to właścicielka mieszkania dostała oficjalne pismo z administracji osiedla o skardze na nasze skandaliczne zachowanie. Bo zakłócamy spokój sąsiadom. Bo urządzamy imprezy i koncerty. Bo oglądamy telewizję na cały regulator. Bo gramy na instrumentach muzycznych. Bo robimy remonty w domu. I takie tam różne ciekawe, wyssane z palca, historie. I jeśli się nie uspokoimy, to o wszystkim zostanie powiadomiony odpowiedni komisariat policji.

We troje umówiliśmy się na osobiste spotkanie z dzielnicowym na owym komisariacie, bo co za dużo, to niezdrowo. Po długim oczekiwaniu, odeszliśmy jednakże z kwitkiem, gdyż policjant akurat musiał wyjechać na interwencję, ale my sprawy tak nie zostawiliśmy. Trzy oddzielne pisma (z kopiami dla wszystkich zainteresowanych) sporządziłam ja, zaparafowała właścicielka, a zaniósł Mąż. Jedno do dzielnicowego, drugie do administracji osiedla, a trzecie do spółdzielni mieszkaniowej. Do tej pory nikt nie raczył na żadne odpowiedzieć, ale od tamtej pory (póki co, bo jak dla mnie życie przypomina tykającą bombę) jest cisza i spokój.

Ta sytuacja związana z pomawianiem nas, oczernianiem i składaniem bezpodstawnych skarg przez jakąś starszą panią, która najprawdopodobniej ma poważny problem z głową, jest najważniejszym minusem dotyczącym tego mieszkania. Bo ja naprawdę nie wiem co się tu działo zanim się wprowadziliśmy, ale wiem, że ani ja, ani Dyrektor Wykonawczy nie jesteśmy winni ani jednemu zarzucanemu nam czynowi, czy zachowaniu.

Mimo, że jak napisałam, na razie nic złego się nie dzieje, w mojej psychice tamte przeżycia pozostawiły trwały ślad, a każdy dźwięk domofonu, czy pukanie do drzwi, wywołują ogromny stres, przyspieszone bicie serca i dodatkowe nerwy, których wolałabym sobie oszczędzić. Dlatego właśnie rozważam zmianę mieszkania - pomimo plusów, o których wspomniałam na początku.



Tak na marginesie - okazuje się, że każdy może do woli donosić na każdego, a obowiązkiem policji jest wysłanie patrolu i sprawdzenie co się pod danym adresem dzieje. Dzwoniący bezpodstawnie obywatel jest praktycznie bezkarny (i na dodatek anonimowy), a ten, kogo nęka, może jedynie skierować sprawę do sądu, gdyż policja nękanego w żaden sposób nie chroni.