Od Autorki

Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję źródło), stanowią więc moją własność.
Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez mojej wiedzy oraz bez podania adresu tego blogu.
(Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

wtorek, 14 marca 2017

2300. Postępy

Dokładnie piątego marca zobaczyłam pierwsze przebiśniegi. Niestety, nie miałam ze sobą aparatu i nie zdążyłam ich uwiecznić.

Wczoraj widziałam pierwsze żółte krokusy. A dzisiaj natrafiłam na coś takiego. Zdjęcie kiepskie, bo robione komórką.


Pogoda trochę wariuje - raz ciepło, a raz zimno. Nie wiadomo jak się ubrać, żeby albo się nie przegrzać, albo nie szczękać zębami.

W sobotę wyszłam jedynie do chińczyka po spinacze dla ojca i do hurtowni zoologicznej po pięciokilogramowe wiaderko piachu dla naszego kanarka. Wiało okrutnie i z ulgą zamknęłam za sobą drzwi wejściowe do klatki schodowej.

W niedzielę byłam tylko w kościele. Mąż też poszedł, bo mamy dosłownie rzut beretem, więc była okazja do zaczerpnięcia odrobiny świeżego powietrza.

W poniedziałek bite cztery godziny siedziałam u fryzjerki, a w drodze powrotnej zrobiłam dla nas zakupy jedzeniowe, gdyż lodówka zaczynała świecić pustkami.

Dzisiaj bladym świtem zaniosłam do badania mocz i dałam sobie pobrać krew. Później byłam razem z mamą na osiedlu po potrzebne jej produkty. Wracałam z ciężką siatką, bo weszłam jeszcze po biedronkowe zakupy, które ledwo przytargałam do kawalerki. Padłam na sofę - bolała mnie już prawie każda kosteczka.

Poważnie rozważam zakup radiowozu (dla niewtajemniczonych - u nas tak się mówi na wózek/torbę na kółkach), gdyż opcja niejedzenia raczej nie wchodzi w grę. Dowóz do domu też nie jest dobrym pomysłem - raz, że trzeba dodatkowo za niego płacić, a dwa, że nigdy nie mam pewności co mi ktoś wybierze.

Największym plusem przymusowego aresztu Dyrektora Wykonawczego jest niesamowity postęp w oswajaniu się Pepe oraz zmiana podejścia Głosu Rozsądku do naszego kanarka. Najpierw ptaszek odważył się przylatywać do pojemnika z ziarnem trzymanego przez któreś z nas w dłoni, a teraz doszło do tego, że do obiadu zasiadamy we troje.


Pierwszy kanarek, jakiego miałam jeszcze w podstawówce, był na tyle z nami zaprzyjaźniony, że stał po drugiej stronie talerza i jadł z niego ziemniaki, a potem wskakiwał na szklankę i z niej pił. Czy (i kiedy) Pepe nam do tego stopnia zaufa? Jak na pół roku przebywania z nami uważam, że i tak bardzo dobrze mu idzie.