Trzyosobowy dream team (wciąż w tym samym składzie) zasiadł do stołu i po prawie dwugodzinnym oczekiwaniu na dostawcę skonsumował największą pizzę w mieście, popijając ją zieloną herbatą, po czym poprawił jeszcze sokiem pomarańczowo-bananowym z nowego blendera oraz świeżo zaparzoną kawą ze spienionym mlekiem. Wszyscy przeżyli - cali, zdrowi i bez problemów żołądkowych.
Po trochę trwającym rekonesansie zakupiłam wreszcie nasz docelowy zapas herbat liściastych - zieloną, czerwoną i czarną Earl Grey (ulubioną Męża), które na razie poczekają sobie aż wykończymy wszystkie torebkowe.
Dyrektor Wykonawczy wrócił dziś do fabryki po swoim przymusowym areszcie domowym, a ja zamiast do mamy po zakupy, pojechałam na rozmowę w sprawie pracy. Bez złośliwości rzeczy martwych się nie obyło - dowód poniżej, ale o szczegółach napiszę oddzielnie, bo to dłuższa historia.
Może ta felerna spódnica, z odmawiającym współpracy suwakiem, uratowana na szybko agrafkami, okaże się szczęśliwa?