Od Autorki

Teksty oraz zdjęcia zamieszczone na tym blogu są mojego autorstwa (jeśli jest inaczej, podaję źródło), stanowią więc moją własność.
Nie wyrażam zgody na ich kopiowanie, cytowanie i rozpowszechnianie w jakiejkolwiek formie bez mojej wiedzy oraz bez podania adresu tego blogu.
(Ustawa o prawach autorskich - Dz.U. z dnia 4 lutego 1994 r., nr 24, poz. 83)

poniedziałek, 20 marca 2017

2303. Szczęście wiosną

Chodzenie z gołą głową (no bo kto by czapkę zakładał jak dopiero co był u fryzjera i chce pokazać nową fryzurę) poskutkowało drapaniem w gardle, pociąganiem nosem i ogólnie złym samopoczuciem.

W naszej lilipuciej apteczce znalazłam pewien specyfik do rozpuszczania w gorącej wodzie, na którym widniała data ważności 03.2017, więc stwierdziłam, że jak ma jeszcze kilkanaście dni robić frekwencję, a potem wylądować w koszu, to go wypiję.

Na sobotni poranek trzyosobowy dream team w stanie niezmienionym już od dłuższego czasu planował wypad do jednego z największych ciucholandów w mieście. Wszystko cacy, lecz już w piątek wieczorem czułam się nietęgo, a po nocy było jeszcze gorzej.

Z bólem serca i wyrzutem w stronę Męża, który prawie na mnie nakrzyczał, że zdrowia nie szanuję, zadzwoniłam do mamy i odwołałam grzebanie w ciuchach, po czym grzecznie zaległam na sofie jako rzekoma chora.

Po jakiejś godzinie nicnierobienia i jednej wielkiej nudy przerywanej tylko popiskiwaniem fruwającego po całym pokoju Pepe doszłam do wniosku, że dłużej nie wytrzymam, bo oszaleję i że generalnie nie nadaję się na pacjenta leżącego.

Dyrektor Wykonawczy też widział, że w zupełności wystarczyło mi odpoczynku, więc sprawdził rozkład autobusu, po czym zadzwonił do rodzicielki i zaproponował jej przejażdżkę. Tak więc z parasolkami w dłoni, bo deszcz nie przestawał padać, udaliśmy się tam gdzie udać się mieliśmy dwie godziny wcześniej.

Pomysł okazał się strzałem w dziesiątkę, gdyż od razu poczułam się lepiej, a myśli (i ręce) zajęłam ubraniami zamiast podświadomym zastanawianiem się czy po niedzieli zadzwoni do mnie rekruterka z informacją o wyniku czwartkowej rozmowy o pracę.

Łowy były udane. Mama zakupiła dwie poduszki na fotel, ręcznik, trzy bluzki z krótkim rękawem i torebkę, którą sama jej znalazłam. Mąż wyszperał sobie dwie pary dżinsów i pasek, a ja wyszłam z tuniką, dżinsami, dwoma szaliczkami oraz paskiem do spodni.


W nocy miałam sen, który nie okazał się proroczy. Telefon, na który czekałam zadzwonił dzisiaj, kiedy byłam z mamą na zakupach. Dokładnie w pierwszy dzień astronomicznej wiosny oraz (jak poinformowała mnie rozmówczyni) w Międzynarodowy Dzień Szczęścia, ale o wszystkim napiszę następnym razem.