Niniejszym ogłaszam wszem i wobec, że już kilka godzin temu rozpoczęłam długi i prawie sześciodniowy (jako że dziś miałam pierwszą, a w przyszły czwartek będę mieć drugą zmianę) weekend. Nie ukrywam, że miłościwie nam panujący pan dyrektor poszedł wszystkim na rękę i pozwolił na wypisanie wniosku urlopowego na 2. maja, co jest jakże wspaniałomyślnym gestem z jego strony.
Mąż przytargał wczoraj z pracy walizkę piwa, którą dostał w prezencie (i w podzięce) od zadowolonego z jego usług klienta, więc wychodzi na to, że już od jutra istnieje spora szansa na małżeńskie alkoholizowanie się. A że tak się składa, iż w trakcie tego weekendu przypada nasza kolejna rocznica ślubu, więc mamy dobry ku temu powód (piszę tak, jakbyśmy nie wiadomo ile pili, a kto nas zna wie jak jest naprawdę).
O ile pogoda pozwoli (może wreszcie już wystarczy tego deszczu?) pójdziemy na jakiś spacer (albo i dwa), żeby nacieszyć oczy zielenią i pooddychać czystym powietrzem. Znajdzie się też czas na lumpeksowe łowy (oboje wciąż potrzebujemy dżinsów, a mnie przydadzą się jeszcze ciemniejsze bluzki do pracy i dżinsowa spódnica) oraz na obiad u rodziców.