Siadłam sobie wczoraj wieczorem na sofie, z laptopem na kolanach, żeby wreszcie napisać post, ale zamiast tego razem z Mężem pojechaliśmy na drugi koniec miasta po klapki do pracy dla mnie. A że wróciliśmy już późno, więc poszliśmy spać. No i z sobotniej notki nici.
Odkąd zaczęłam pracować dni mijają mi bardzo intensywnie i szybko. Nawet jeśli mam czas, by coś skrobnąć, nie zawsze mi się chce. Bo albo trzeba ogarnąć coś w domu, albo jestem zmęczona, albo mam coś innego do załatwienia na mieście.
W minionym tygodniu działo się znowu sporo. Zamówiłam i odebrałam jubileuszową wersję jednej z ich najlepszych płyt.
Byłam też po swój dyplom ukończenia kursu PJM. Podpisałam kolejny wniosek o dofinansowanie do uzupełniającego kursu, który ma się rozpocząć 1. grudnia tego roku. Spotkałam się z koleżanką na kawie i niesamowitą frajdę sprawiła mi możliwość uiszczenia rachunku za nas obie. Byłam u fryzjerki na farbowaniu odrostów i podcięciu włosów. Odebrałam również zareklamowany spieniacz do mleka. Odwiedziłam swój ulubiony ciucholand. Odbyłam nieskończoną ilość rozmów telefonicznych.
Dyrektor Wykonawczy, który aktualnie jest wielce pociągający, w tym samym czasie dzielnie mi pomagał, odciążając od wielu spraw. Jak choćby od przekazania właścicielce mieszkania pieniędzy za wynajem i za rachunki, a także od spotkania z Czarnulą, którą gościł w kawalerce podczas gdy ja siedziałam w salonie fryzjerskim. O spożywczych zakupach oraz przygotowywaniu posiłków nie wspominając.
Nasz mały skrzydlaty przyjaciel jest fanem picia wszelkiego rodzaju. Sok pomarańczowo-bananowy stał się już normą. Teraz ciekawią go jeszcze inne mniejsze i większe buteleczki.
Wczoraj przeszedł samego siebie. Najpierw przyleciał na stół, by przykicać do stojącej na nim butelki likieru kokosowego, którą obdziobał z zewnątrz. Następnie wskoczył na kieliszek i chciał spróbować co w nim było. Na szczęście na dnie znajdowała się tylko kropla alkoholu, której nie miał szansy dosięgnąć.