Na izbie przyjęć poznałam czterdziestoletnią Śmieszkę. Siedziałyśmy obok siebie w oczekiwaniu na rejestrację. Potem spotkałyśmy się już na oddziale. Odwiedzałam ją przed histeroskopią i szukałam na sali tuż po niej. Obie opuściłyśmy szpital w piątek rano, wymieniając się numerami telefonów.
Czterdziestoczteroletnia Jotka i czterdziestoośmioletnia Betka były moimi towarzyszkami pobytu. Ta pierwsza przyjechała z bólami jajników w piątek. Ta druga dołączyła do niej w niedzielę, zaraz po przewiezieniu z sali pooperacyjnej, na którą trafiła po piątkowej operacji usunięcia torbieli, która to była powodem odtransportowania Betki przez męża w czwartek wieczorem na izbę przyjęć.
Przede mną, na tym samym łóżku, leżała pięćdziesięcioletnia Katarynka, która serdecznie dała obu koleżankom w kość swoim bezsensownym gadaniem oraz nagminnym oglądaniem telewizji i komentowaniem wszystkiego jak leci. Najpierw uraczyła ich dwugodzinnym koncertem disco polo, potem filmem o Jezusie, by na koniec zmusić do wysłuchiwania tego, co ma do powiedzenia ojciec Rydzyk.
Potem zjawiłam się ja.
Praktycznie od razu i z mety przeszłyśmy na "ty", a historiom z życia wziętym nie było końca. Gadałyśmy, gadałyśmy, gadałyśmy... Często śmiejąc się aż do rozpuku lub do czasu próśb padających z ust Betki, żebyśmy przestały, bo boli ją szew i nie może się śmiać. Oczywiście bez odzewu z naszej strony. Jotka miała tak zaraźliwy śmiech, że nie dało rady zachować powagę.
Okazało się, że z Betką mamy wiele wspólnego. Obie jesteśmy równolatkami i do szkoły poszłyśmy o rok wcześniej. Chodziłam do klasy w liceum z jej najlepszym przyjacielem. Pracowałyśmy w tej samej firmie - co prawda ona odeszła cztery lata przed moim przyjściem. Zna zatem moich dwóch byłych szefów. Jeden z nich jest klientem w aptece, w której Betka pracuje, a która położona jest o pięć minut drogi od kawalerki i obok której często przechodzę. Podobnie jak ja ona też ma dwie lewe ręce w kuchni oraz jest Zosią Samosią. Z kolei jej mąż jest z tej samej branży co Dyrektor Wykonawczy i tak jak Głos Rozsądku, obaj stanowią nasze idealne uzupełnienie i są dla nas oazą spokoju.
Telewizja szpitalna nie zarobiła na nas nawet złotówki, bo nie włączyłyśmy jej ani na sekundę. Poznałyśmy dużą część swojego życia, wysłuchując opowieści rodzinnych i zawodowych. Okraszonych oczywiście nieustannym śmiechem.
Szanowałyśmy swoją przestrzeń i prawo do prywatności. Kiedy do Jotki przychodziła córka, ja dyskretnie opuszczałam salę, a Betka wkładała do uszu słuchawki i oddawała się nutom muzyki Nick'a Cave'a. Koleżanki i małżonek Betki wychodzili z nią przed budynek i zasiadali na krzesłach przy stolikach. Ja z Mężem konsumowaliśmy pizzę na ławce, nie zapominając o poczęstowaniu kawałkiem pozostających w sali koleżanek.
Wzajemnie informowałyśmy się o wolnej łazience, nadchodzącym obchodzie, nadjeżdżającym posiłku, czy też o poszukiwaniach którejś z nas przez pielęgniarkę lub lekarza.
Pobyt w szpitalu był stresujący, ale też pozwolił mi spojrzeć na wiele spraw w innym świetle i z dystansu. Po raz kolejny dotarło do mnie jak cenne i kruche jest zdrowie i życie; jak wiele przechodzą kobiety z racji swojej płci i takiej, a nie innej budowy anatomicznej; jak dużo mają w sobie siły i woli walki, ale przede wszystkim jak bezcenne jest wsparcie i miłość naszych drugich połówek.