Minus jest tak naprawdę jeden, czyli brak wystarczającej gratyfikacji finansowej, przejawiający się comiesięcznym przelewem na koncie opiewającym na najniższą krajową.
Plusów zaś jest cała reszta.
Nawet jeśli chodzi o wspomnianą wyżej pensję. Bo lepiej mieć pracę i zarobić 1.459 złotych, niż siedzieć w domu i nie zarobić nic.
Przede wszystkim wreszcie mam upragnioną pracę. Bardzo lubię to, co robię. Czasem jestem sama, ale najczęściej z innymi ludźmi, którym służę pomocą. Sprawia mi to ogromną satysfakcję i daje poczucie spełnienia zawodowego.
Codziennie dowiaduję się i uczę nowych rzeczy, a wiedzę tę mogę później z pożytkiem wykorzystać. Praca jest zmianowa, w związku z czym naprzemiennie umożliwia zarówno wysypianie się, jak i gwarantuje wolne popołudnia oraz wieczory.
Loguję się w systemie na swoim koncie, więc z imienia i nazwiska odpowiadam za każdy popełniony błąd, ale także za każdą przyjętą płatność, czy inną wykonaną operację.
Praca nie jest wyczerpująca fizycznie, a najcięższą rzeczą, jaką muszę dźwigać jest segregator z dokumentami albo ryza papieru. Mam swoje, odgrodzone od innych, stanowisko, na którym czuję się bezpiecznie.
Pracuję siedem godzin dziennie, a jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, od kwietnia przyszłego roku będę mieć jeszcze dziesięć dni dodatkowego urlopu. Za bilet autobusowy płacę połowę ceny, a dotarcie do firmy zabiera mi zaledwie kwadrans.
Nie przynoszę pracy do domu, gdyż mogę ją wykonywać wyłącznie w specjalnie do tego celu przeznaczonym programie komputerowym i w ściśle określonych godzinach.
Moja bezpośrednia szefowa jest chodzącym spokojem, cierpliwością, taktem, kulturą osobistą, wiedzą, kompetencją, doświadczeniem, mądrością, wsparciem i pomocą.
Dzięki pracy odzyskałam, utraconą w kwestii zawodowej, wiarę w siebie. Czuję się potrzebna. Zarabiam pieniądze, a dzięki nim mogę zapłacić rachunki, odkładać na przyszłoroczne wakacje i wymarzony ekspres do kawy, a w razie konieczności pójść prywatnie do specjalisty, czy wykupić potrzebne lekarstwa. Tak zwane nieprzewidziane wydatki już nie spędzają mi snu z powiek.
Idąc razem z Mężem na zakupy, możemy włożyć do koszyka produkty, na które naprawdę mamy ochotę, a nie tylko takie, które są najtańsze. Kiedy jesteśmy głodni, stać nas na to, żeby w środku tygodnia zamówić sobie do domu pizzę. Wreszcie też jesteśmy w stanie zaprosić mamę na jakiś pyszny obiad, czy deser.