Ledwo przeżyłam ostatnie trzy dni w pracy. Upał był tak niemiłosierny, że pot lał się ze mnie ciurkiem, a ubranie kleiło do ciała. Nawet ciśnienie skoczyło mi na tyle wysoko, że legalnie i pod fachowym nadzorem spędziłam kilkanaście minut na leżance w zabiegowym.
Dzisiaj jest pięknie, cudownie i wspaniale. Wreszcie poczułam co to przyjemny i dawno nieodczuwany chłód kiedy to za którymś wyjściem z domu narzuciłam na siebie cienki sweterek.
Byliśmy z Mężem i mamą na pierogach i placku ziemniaczanym. Olbrzymi rozmiar tego ostatniego wprawił rodzicielkę w jeszcze większe zdumienie. Nie dość, że Dyrektor Wykonawczy pomagał jej w konsumpcji, a i tak resztę zabrała na wynos. Moje pierogi z bobem i boczkiem - jak zawsze - łechtały kubki smakowe.
Z braku innego pomysłu i możliwości, zdecydowaliśmy się z Głosem Rozsądku na zakup stojaka na ubrania, gdyż szafa pęka nam w szwach, a miejsca na drugą nie ma. Rozwiązanie dość prowizoryczne, lecz absolutnie konieczne.
Jesteśmy w trakcie czterodniowego przedłużonego urlopem weekendu, więc szansa na codzienne notki staje się wielce realna.