Od dłuższego już czasu naszym tradycyjnym małżeńskim niedzielnym śniadaniem jest jajecznica na boczku ze szczypiorkiem. W moim wykonaniu - co ciekawe, bo kto mnie zna, ten wie, że gotowanie i generalnie przebywanie w kuchni nie jest dla mnie ulubionym zajęciem.
Wczoraj, w drodze do rodziców, wstąpiliśmy na miejskie targowisko, gdzie u tej samej pani co ostatnio wybrałam nowe poszwy na kołdrę. Kobieta jest na tyle miła, że nie dość że wyjmuje z opakowania poszewki na poduszki, których nie potrzebujemy, to jeszcze bardzo obniża nam cenę.
Tak więc do posiadanych przez nas granatowych w białe grochy, doszły takie oto kolorowe w kratkę. Będą pasować zarówno do niebieskiego, jak i czerwonego prześcieradła.
Jeszcze tylko pięć dni (i trzydzieści pięć godzin pracy) dzieli mnie od szesnastu dni urlopu. Okazuje się, że nigdzie nie wyjeżdżając, równie fajnie i kreatywnie można spędzić wspólnie czas. Planujemy z Mężem gdzie chcemy pójść, co zobaczyć, co obejrzeć, co zwiedzić i oczywiście co zjeść.
Chyba najbardziej brakuje mi spacerów (strasznie za nimi tęsknię), podczas których z aparatem w dłoni będę robić zdjęcia faunie i florze.
Ale zanim to nastąpi, poza tygodniem zapewne niezmiernie wytężonej pracy, czeka mnie jeszcze kontrolne USG na oddziale ginekologicznym w szpitalu oraz wizyta u dentysty.