Mąż posiał którąś już z kolei sałatę dla Pepe. Dbał o nią szczególnie - chuchał, dmuchał, podlewał, wystawiał na balkon i takie tam. A nasz ancymonek nie dość że wmłócił wszystko w tempie iście ekspresowym, to jeszcze zadeptał wszelakie resztki wystające z ziemi.
Dyrektor Wykonawczy jest specjalistą od kanarkowego pedicure. Zajmuje się tym pod moją nieobecność i na moje wyraźne życzenie, bo biedna ptaszyna piszczy i wyrywa się z dłoni, a przecież ktoś te pazurki obciąć musi. Jako że Pepe wciąż się pierzy i gubi pióra chcieliśmy jeszcze trochę poczekać z zabiegiem przycinania. Nie dało jednak rady patrzeć na to jak ptaszek się męczył.
Pewnego dnia, kiedy wracałam z pracy, zadzwonił do mnie Głos Rozsądku z informacją, że ancymonkowe pazurki są obcięte. Efektem ubocznym pedicure jest brak ogona, gdyż w trakcie operacji wypadły mu z niego ostatnie pióra. Teraz nasz Pepe wygląda jak mały kurczaczek.
USG wykonane przez panią ginekolog nie wykazało obecności torbieli na jajniku, więc wygląda na to, że zażywane przeze mnie leki zadziałały. Za trzy miesiące mam ponownie pojawić się na kontrolnym badaniu na szpitalnym sprzęcie.
Jakiś czas temu Mąż był u tego samego stomatologa, ale odmówił znieczulenia przed scalingiem, a potem żałował, bo bolało. Za to ja od razu poprosiłam o wkłucia i dzięki temu oczyszczanie przebiegło praktycznie bezboleśnie.
Udało mi się przetrwać wspomniane w poprzedniej notce trzydzieści pięć godzin w pracy i od teraz oficjalnie mam już wolne. Przede mną szesnaście dni laby i odpoczynku. Istnieje więc realna szansa na powrót do codziennych postów.