Zaledwie jedna noc wystarczyła, by z upalnego piątku zrobiła się deszczowa, zimna, pochmurna i wietrzna sobota. Bo według relacji Głosu Rozsądku podczas gdy smacznie sobie spałam ponoć lało, grzmiało i wiało, a ja oczywiście nic a nic nie słyszałam.
Zainaugurowaliśmy nasz małżeński urlop w tercecie (czyli razem z mamą) buszowaniem wśród wieszaków w ulubionym ciucholandzie. Było warto, gdyż najcenniejszymi zdobyczami okazały się dwie pary spodni dla mnie. Bo o T-shirtach pisać nie będę - je zawsze kupić najłatwiej.
Zmęczeni poszukiwaniami, a potem przymierzaniem, przyjechaliśmy do kawalerki. Po obiad (całkiem niedaleko) udał się Mąż. Kurczak z rożna i frytki - może nie za zdrowe, ale za to jakie dobre. Na deser degustowaliśmy po kolei - likier śmietankowy, wiśniówkę i advocata.
Później Dyrektor Wykonawczy odprowadził rodzicielkę na przystanek autobusowy, a niedługo potem sami udaliśmy się na zakupy. Trochę kosmetyków, trochę chemii, T-shirty dla Głosu Rozsądku, ręczniki kąpielowe, owoce i warzywa, nabiał oraz pieczywo.
I tak zleciał nam pierwszy dzień urlopu, choć tak naprawdę to przecież zwykły weekend, bo ustawowo wolne dni zaczynają się nam dopiero od poniedziałku.