Zanim rozpoczęliśmy z Mężem urlop, rozpisałam plan pierwszego tygodnia - co, gdzie, kiedy, o której, czym i jak. Jak się niebawem okazało plany planami, a życie życiem (a właściwie pogoda pogodą), więc nauczona doświadczeniem drugi tydzień pozostawiłam już pusty.
Swojego rodzaju "polowanie" na bezdeszczowe dni stało się rozrywką samą w sobie. Bo o ile wyjściu do kina, filharmonii, czy na targi niepotrzebne jest czyste niebo, o tyle na piesze wycieczki o wiele lepiej chodzi się suchą stopą i bez parasola w dłoni.
Dzisiaj znowu dzień z opadami. Wiedzieliśmy o tym i zawczasu mieliśmy przygotowany plan B, czyli dream team znowu ruszył do akcji. Konsumpcja chińskiego jedzenia (zupa Pho, sajgonki oraz kurczak po tajsku) plus towarzyszenie mamie podczas kupowania butów - tak też można spędzać wolny od pracy czas.
Jako że Dyrektor Wykonawczy męczył się z małym pudełeczkiem na zażywane przez siebie lekarstwa, dostał ode mnie całą półkę - z podziałem na poszczególne dni. Najpierw krzywo się na tę konstrukcję patrzył, ale wczoraj wypełnił ją pastylkami na okrągły tydzień.