Z wczorajszego upału przeskoczyliśmy dzisiaj do zimnicy totalnej. Cienką bluzeczkę zamieniłam na klasyczną cebulkę - T-shirt, golf i kurtkę przeciwdeszczową, a zamiast balerinek założyłam półkozaczki. I wcale się nie zgrzałam!
Dokupiliśmy z Mężem kolejne miody na te długie jesienno-zimowe dni. Mam nadzieję, że do końca roku wystarczą. W końcu zapas sześciu słoików (i smaków) jest sporą inwestycją w nasze zdrowie.
Jako że mamy piątek, obiad był postny, czyli pieczywo czosnkowe z serem (w formie pizzy) z pieca opalanego drewnem plus sok pomarańczowy.
Odbyliśmy też spacer do mamy, posiedzieliśmy chwilę, pokazaliśmy zdjęcia z naszych ostatnich wycieczek, a teraz wygrzewamy się w domu.