Chcę się do czegoś przyznać. Publicznie. Wszem i wobec.
Jestem chomikiem. Opornym chomikiem. Ale potrzebowałam sporo czasu i wielu monologów Męża, by ten fakt zobaczyć i przyjąć.
Mamy w łazience taki tradycyjny plastikowy kosz na bieliznę. Wysoki, zamykany, z klapą. Ciężki jak nie wiem co. Nie tyle kosz sam w sobie, lecz jego zawartość. Dyrektor Wykonawczy nazwał go składzikiem. Tam gromadzę zapasy kosmetyków.
Śledzę dokładnie drogeryjne gazetki w sieci. Doskonale wiem gdzie i kiedy kończy się stara, a zaczyna nowa promocja. Świetnie orientuję się w okazjach i rabatach. Jestem w tym naprawdę dobra.
A potem przystępuję do dzieła. Robię listę, idę do sklepu, kupuję i chowam do swojej chomiczej nory w łazience. To nic, że na wannie stoi mydło z dozownikiem, bo w składziku zachomikowałam ze dwa inne. To nic, że na półce stoi dezodorant, bo w składziku mam następne.
I tak jest ze wszystkim - balsamy, kremy do twarzy, oczu, rąk, stóp, maseczki, peelingi, szampony, pasty i szczoteczki do zębów, płyny micelarne, perfumy... Wszystko z promocji, z rabatem, okazyjnie.
Motywacją mojego działania jest oczywiście oszczędność, gospodarność i zapobiegliwość. Ceną zaś cała masa pudełek, opakowań, tubek i butelek, czyli nazywając rzecz po imieniu zamrożone pieniądze, które mogłabym przeznaczyć na coś, co byłoby nam bardziej potrzebne.
Ostatnio zajrzałam do wnętrza chomiczej nory. To, co tam zobaczyłam, uświadomiło mi, że Mąż ma absolutną rację, a ja mam poważny problem. Zapasy kosmetyków wystarczą mi przynajmniej na kilka miesięcy - o ile nie na dłużej.
Gdzieś tam z tyłu głowy kołacze mi się myśl, żeby już niczego nie kupować, ale po tylu latach bycia chomikiem wyjście z uzależnienia łatwe nie jest. Po cichu i tak nieśmiało chciałabym wytrwać w postanowieniu i obietnicy danej samej sobie, że dopóki nie zużyję tego, co mam, nie kupię nic nowego.
Tylko czy dam radę wytrwać?
Mamy w łazience taki tradycyjny plastikowy kosz na bieliznę. Wysoki, zamykany, z klapą. Ciężki jak nie wiem co. Nie tyle kosz sam w sobie, lecz jego zawartość. Dyrektor Wykonawczy nazwał go składzikiem. Tam gromadzę zapasy kosmetyków.
Śledzę dokładnie drogeryjne gazetki w sieci. Doskonale wiem gdzie i kiedy kończy się stara, a zaczyna nowa promocja. Świetnie orientuję się w okazjach i rabatach. Jestem w tym naprawdę dobra.
A potem przystępuję do dzieła. Robię listę, idę do sklepu, kupuję i chowam do swojej chomiczej nory w łazience. To nic, że na wannie stoi mydło z dozownikiem, bo w składziku zachomikowałam ze dwa inne. To nic, że na półce stoi dezodorant, bo w składziku mam następne.
I tak jest ze wszystkim - balsamy, kremy do twarzy, oczu, rąk, stóp, maseczki, peelingi, szampony, pasty i szczoteczki do zębów, płyny micelarne, perfumy... Wszystko z promocji, z rabatem, okazyjnie.
Motywacją mojego działania jest oczywiście oszczędność, gospodarność i zapobiegliwość. Ceną zaś cała masa pudełek, opakowań, tubek i butelek, czyli nazywając rzecz po imieniu zamrożone pieniądze, które mogłabym przeznaczyć na coś, co byłoby nam bardziej potrzebne.
Ostatnio zajrzałam do wnętrza chomiczej nory. To, co tam zobaczyłam, uświadomiło mi, że Mąż ma absolutną rację, a ja mam poważny problem. Zapasy kosmetyków wystarczą mi przynajmniej na kilka miesięcy - o ile nie na dłużej.
Gdzieś tam z tyłu głowy kołacze mi się myśl, żeby już niczego nie kupować, ale po tylu latach bycia chomikiem wyjście z uzależnienia łatwe nie jest. Po cichu i tak nieśmiało chciałabym wytrwać w postanowieniu i obietnicy danej samej sobie, że dopóki nie zużyję tego, co mam, nie kupię nic nowego.
Tylko czy dam radę wytrwać?