Za mną dość ciężki i wyczerpujący psychicznie tydzień w pracy. Tydzień pełen nowych ludzi, nowych wyzwań i nowych obowiązków. Za to emocje wciąż te same - mieszanka wkurzenia, bezradności, tumiwisizmu, smutku, zamyślenia i radości. Bo ja naprawdę (pomimo kompletnego braku organizacji, komunikacji i zarządzania ze strony dyrekcji) bardzo lubię to, co robię.
Cieszę się, że poza deszczem, zachmurzonym niebem oraz wiatrem było też w tym tygodniu trochę słońca prześwitującego pomiędzy liśćmi mięty na okiennym parapecie.
A jak już przy roślinach jestem, okazało się, że ten rachityczny grudnik kupiony w Biedronce już chyba ze dwa lata temu będzie miał mnóstwo kwiatów - o czym świadczą jego pąki - w niektórych miejscach nawet podwójne.
Dzisiejszy (równie słoneczny i ciepły) poranek wykorzystaliśmy z Mężem na małe porządki. Podczas gdy Dyrektor Wykonawczy robił zakupy jedzeniowe i zajmował się myciem kuchenki oraz parapetów okiennych i zaokiennych, ja zdążyłam umyć wszystkie okna plus lustro w przedpokoju i w łazience, poskładać i pochować stare pranie, a także wstawić i rozwiesić nowe.
Potem odwiedziła nas mama, więc nie obeszło się bez konsumpcji pizzy w trzech smakach, a później obowiązkowo po kieliszeczku ulubionej lidlowej wiśniówki rodzicielki, której jedną nienaruszoną butelkę dostała w prezencie na wynos.
Jako że wypadało spalić całą masę pysznych kalorii poszliśmy z Głosem Rozsądku na cmentarz zrobić porządek na grobie moich dziadków. Przy okazji miałam możliwość uchwycenia jakże pięknie ciepłej kolorystycznie jesieni.
A żebyśmy mieli czym się rozgrzać i delektować nasze kubki smakowe w te nadchodzące długie i chłodne jesienne wieczory, zaopatrzyliśmy się w nalewki.