Stopniowo - od poniedziałku aż do piątku - właśnie taki tytułowy stan osiągnęło moje napięcie w tym tygodniu.
Stres związany z badaniami na onkologii, stres w pracy, stres z rodzicami, stres z Mężem - naprawdę sporo tego jak na zaledwie pięć dni.
Onkolog stwierdził, że na kolejną mammografię mam się umówić za cztery miesiące, więc poszłam grzecznie do rejestracji i poprosiłam o wyznaczenie terminu na marzec 2018.
O pracy pisać mi się nawet nie chce, bo nie sądziłam, że zamiast mieć do czynienia z dorosłymi ludźmi, zostałam wbrew własnej woli zmuszona do wylądowania w piaskownicy z małymi dziećmi.
Mama dzwoni do mnie z płaczem, bo ojciec coraz gorzej się czuje, a o pójściu do lekarza albo wizycie domowej nawet słyszeć nie chce. Ona nie może przez niego spać, skacze jej ciśnienie i błędne koło się zamyka.
Dyrektor Wykonawczy się przeziębił, a w związku z tym marudzi, stęka, kwęka i szuka zaczepki, żeby się zastępczo wyładować - a każdy powód jest dobry.
Z rzeczy pozytywnych:
- wracając od lekarza, weszłam do apteki, żeby spotkać się z pracującą tam Betką, z którą leżałyśmy na jednej sali w szpitalu,
- zamiast dostać naprawiony zareklamowany zasilacz do laptopa, otrzymaliśmy model nowszy i lepszy,
- mam już pensję na koncie,
- byłam u fryzjerki na farbowaniu odrostów i podcięciu włosów,
- stojący na parapecie grudnik zakwitł w pełnej krasie w listopadzie.