W swojej naiwności liczyłam na to, że skoro w trwającym do wczoraj tygodniu pracy będę chodzić na drugą zmianę, to się wreszcie wyśpię. Nic bardziej mylnego jak się miałam przekonać.
W poniedziałkowy poranek umówiłam się z Mężem i koleżanką z pracy na spotkanie z miłą panią w ZUS-ie celem założenia specjalnego konta, na którym gromadzone są środki na nasze przyszłe emerytury.
Jeszcze tego samego dnia wieczorem Dyrektor Wykonawczy przyjechał po mnie do firmy i od progu obwieścił, że we wtorek od 8 do 17 nie będzie wody w całym bloku w związku z naprawą pękniętej rury w piwnicy.
Jak się łatwo domyślić, żeby móc się wykąpać i jako tako ogarnąć mieszkanie, znowu mieliśmy wczesną pobudkę. Tego dnia wręcz nie mogłam się doczekać, by znaleźć się w pracy, bo tam wreszcie mogłam normalnie umyć ręce.
Głos Rozsądku podobnie jak poprzedniego (i każdego następnego aż do wczoraj) zjawił się po mnie. Tym razem z pytaniem czy mamy plaster. Już się zaczęłam bać, ale najpierw zaprowadziłam Męża do zabiegowego, żeby jego ranę opatrzyła siła fachowa.
Okazało się, że kiedy Dyrektor Wykonawczy wrócił z pracy do domu usłyszał odgłos cieknącej wody ze spłuczki do sedesu, więc postanowił zakręcić zawór od wyżej wymienionej, a że był on stary i zardzewiały działania małżonka zakończyły się zakręceniem głównego zaworu z wodą i uszkodzeniem palca.
Telefony po 21 do pogotowia technicznego i do hydraulika spełzły na niczym, gdyż wszyscy kazali czekać do rana. Tyle że my zostaliśmy bez odrobiny wody. Sytuację uratowała sąsiadka z bloku, która paliła papierosa na dworze i zgodziła się podarować nam trochę życiodajnego płynu.
Środowy poranek rozpoczął się kolejną pobudką po szóstej rano, telefonami do fachowców i oczekiwaniem na ich przyjście. Było ich dwóch, wymienili stary zawór na nowy, przeczyścili spłuczkę, zainkasowali za usługę 20 złotych i poszli.
Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie zostawili nas z niedziałającym piecykiem, który nijak nie chciał się zapalić ze względu na niskie ciśnienie wody. Po usunięciu awarii w piwnicy (około godziny 15) rurami zaczął być transportowany cały syf, który zapychał co się dało.
Czekało nas zatem poszukiwanie gazownika, potrafiącego sprawić, by z kranu zaczęła płynąć ciepła woda. Po godzinie przyjechało ich dwóch, oczyścili zapchany filtr w piecyku, poprawili iskrę, wzięli 30 złotych i poszli.
Na domiar złego chwilę później nasz "cudowny" internet LTE z T-mobile przestał działać i byliśmy odcięci od świata.
Bałam się co usłyszę wieczorem, kiedy Mąż przyjechał po mnie do pracy, ale - o dziwo - było spokojnie i nic się nie wydarzyło.
W czwartek rano udałam się do mojego ulubionego doktorka, który wypełnił mi zaświadczenie potrzebne do złożenia dokumentów przy kontynuacji orzeczenia o niepełnosprawności. Po powrocie do domu zobaczyłam, że ze spłuczki do sedesu kapie woda - po kropelce, ale jednak.
Dyrektor Wykonawczy zjawił się u mnie w firmie wieczorem i oznajmił, że otworzył spłuczkę i zaczął ją czyścić. Efekt końcowy jest taki, że zamiast kapać, woda cieknie.
Piątek przywitał nas całkowitym odcięciem od sieci z racji na panujące w T-mobile braki w komunikacji pomiędzy konsultantami, całkowitą dezinformacją tam panującą, pozbawieniem nas zgromadzonych na koncie ponad 200 GB danych oraz nieprzedłużeniem ważności konta pomimo telefonicznych obietnic złożonych przez pracowników.
Przenieśliśmy się więc do nju mobile na kartę, bo ze złodziejami zadawać się nie zamierzamy, a odpowiedzi na napisaną przez nas reklamację jak nie było, tak nie ma. Nie obeszło się jednak bez problemów, bo wsadziłam modem bez aktywacji pakietu danych. W związku z tym nie wystarczyło środków na koncie i Mąż musiał udać się do kiosku po jeszcze jedno doładowanie.
Bilans na dziś mamy taki, że ze spłuczki nadal cieknie (Dyrektor Wykonawczy stosuje doraźne zakręcanie naprawionego zaworu), zaś dostęp do sieci (jak widać po pisanym przeze mnie poście) jest. Za to moje nerwy są na wykończeniu, a jedyne marzenie na teraz dotyczy braku cieknącej wody, gdyż odgłos ten doprowadza mnie na skraj wyczerpania psychicznego.