Trochę stopniał, lecz wciąż go widać. Andrzejkowy śnieg, bo o nim mowa, spowodował, że poczułam w powietrzu świąteczną atmosferę. Już nie przeszkadzają mi bożonarodzeniowe dekoracje na ulicach i w sklepach. Wręcz przeciwnie.
Nie daję się jednak omamić wszechobecnym reklamom i manipulacjom speców od marketingu, którzy - jak co roku - próbują mi wmówić, że muszę coś mieć, muszę coś kupić, muszę coś dostać, żebym poczuła się w pełni szczęśliwą w te święta.
Nic nie muszę. Ale za to wszystko mogę - oczywiście jeśli chcę. A nie chcę, bo to mój wybór. Świadomy, konsekwentny, przemyślany, dojrzały.
Mama zamówiła u nas pod choinkę kolejne perfumy. Wymyślimy jeszcze tylko jakiś upominek dla ojca i oto ile prezentów kupujemy. Sami siebie nie obdarowujemy niczym materialnym. Chcemy spędzać razem czas - w kawiarni, na obiedzie, w kinie, na spacerze, z kieliszkiem wina w dłoni, w blasku świec.
Na razie potrzebuję zająć się swoim gardłem, które od piątku daje mi nieźle popalić. Pół nocy nie przespałam, a Mąż ze mną. Krople Amolu na cukrze, Amolem smarowane gardło, Strepsils Intensive do ssania, syrop prawoślazowy do picia - tym się leczę. Jutro chyba pokażę się lekarzowi - w końcu mam ich w firmie do wyboru, do koloru.
Dzisiaj (choć niedziela) odpuściliśmy jajecznicę na śniadanie. Zamiast niej była reszta wczorajszej pizzy z kolacji - trochę się przeliczyliśmy z ilością. A na obiad Dyrektor Wykonawczy zaserwował rosół z makaronem - wprost idealnie na moje zbolałe gardło.
Czasem, jak wracam z pracy do domu, zastaję na stole takie cuda jak powyżej.