Mąż ma dwie słabości. Jedną z nich są zegarki, które może oglądać godzinami. Ilekroć jesteśmy w galerii handlowej, a Dyrektorowi Wykonawczemu zdarza się na mnie czekać (rzadko, naprawdę rzadko) zawsze wiem gdzie go znajdę - zapewne stoi przed jakąś wystawą z zegarkami. Nawet choinkę z czasomierzy potrafi wypatrzeć.
Drugą są żarówki. Na ich punkcie Mąż ma fioła. Jak mu się któraś spodoba, chciałby ją mieć (na szczęście często tylko na chceniu się kończy). Stanie, obejrzy, weźmie do ręki, zachwyci się jak małe dziecko. Szuka ulotek z żarówkami, by potem mnie urabiać i przekonywać co do ich zalet. Urocze to jest.
Oboje lubimy słodkie wina. Szczególnie te konkretne. Na jutrzejszą wystrzałową noc zakupiliśmy szampana, którego mamy zamiar przetestować o północy - o ile oczywiście do niej dotrwamy, bo generalnie rokrocznie się nam to nie udaje.
Zapomniałam się pochwalić prezentem pod choinkę, na jaki namówiła mnie moja nieoceniona fryzjerka, oferując mi możliwość kupna identycznej suszarki, jakiej używa u siebie w salonie. Nie dość, że sprzęt ładny i w przystępnej cenie, to jeszcze do tego spełnia wszystkie potrzebne wymogi i - co ważne - dość szybko suszy włosy.
Z racji tego, że wczoraj załatwialiśmy kilka spraw związanych z moim, Męża oraz mamy zdrowiem, dzisiaj - relaksacyjnie - wybraliśmy się na spacer połączony z konsumpcją frytek oraz pączków (z orzechem laskowym oraz ananasem).
Doceniam te nasze wspólne popołudnia i wieczory w kawalerce. Jestem niezmiernie wdzięczna za czas, jaki możemy ze sobą spędzić dzięki wolnym od pracy dniom.