Strasznie ciężko było mi dzisiaj wstać o jakże pogańskiej porze niby rannej, a prawie jeszcze nocnej. Na "dzień dobry" i na śpiocha zostałam wycałowana przez Męża, który odśpiewał mi "sto lat". Potem, spod koca w przedpokoju, odezwał się Pepe - i to nawet dwa razy.
W pracy moje najbliższe koleżanki złożyły mi życzenia i obdarowały upominkami. Stałam się więc szczęśliwą posiadaczką rozpuszczalnej kawy, dwóch smakowych herbat, butelki słodkiego czerwonego wina, świeczki zapachowej, mydełek, komina na szyję, srebrnej bransoletki oraz trzech par kolczyków. Ledwo z tym wszystkim dotarłam do kawalerki, a i tak musiałam pożyczyć trzy reklamówki.
Za rok (oczywiście jak dożyję) będę mieć już piątkę z przodu. W sumie pięć zero brzmi nawet lepiej niż cztery dziewięć.